środa, 30 lipca 2014
Rozdział 4. Bitwa o Ministerstwo
Rozdział pojawił się szybciutko, ponieważ uderzyła mnie nagła fala życiodajnej weny :). Kiedy pojawi się następny? Naprawdę nie wiem. Korzystam teraz z uroków wakacji i mam dosyć ograniczony czas :).
Dedykowany Charlotte Petrova z charlotte-petrova-dramione.blogspot.com i dramione-wymiana.blogspot.com. Serdecznie zapraszam na jej dwa wspaniałe blogi! Naprawdę kawał świetnej i przyjemnej lektury :). Dziękuję za to, że zostałaś i nie zwątpiłaś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy, Kochana :). Każda literka, każde słowo, każde zdanie tego rozdziału są dla Ciebie.
PS. Za wszystkie błędy z góry przepraszam. Miłej lektury!
PS2. Czy tylko ja mam takie wrażenie, że ten rozdział zawiera w sobie nutkę ironii? To moja subiektywna opinia, więc nie każdy musi się ze mną zgadzać :). Rozdział pełen zwrotów akcji i emocji. Zresztą sami się przekonajcie. Nie przeciągam dłużej :). Mam nadzieję, że wyrazicie swoją opinię w komentarzach ;).
Buziaki
Wasza Czarna Róża
" Nigdy nie wiesz, czy nie żegnasz się z kimś po raz ostatni "
2 tygodnie później
- Jestem w ciąży, Dorcas.
Właśnie te słowa usłyszała panna Meadowes, na chwilę przed walką w ministerstwie. Spojrzała na Ann Wright wzrokiem pełnym zaskoczenia i opadła ciężko na miękki fotel w jednym z pokoi Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
- Czy Remus...- zaczęła ostrożnie.
- Nie, nie wie. I najlepiej będzie jeśli na razie się nie dowie. Tylko ty i Alicja wiecie - powiedziała cicho, kręcąc się przy tym nerwowo. Nawet z daleka było widać, że jest jednym, wielkim kłębkiem nerwów.
- Ann, nie możesz... Pomyślałaś chociaż przez chwilę o tym, że coś może stać się dziecku? Nie masz gwarancji, że wrócisz - wyszeptała cicho Dorcas, biorąc przy tym głębszy oddech. Płuca wypełniło jej ciepłe i czyste powietrze.
- Właśnie dlatego nie chcę żeby Remus się dowiedział. Jestem pewna, że zareaguje dokładnie tak, jak ty, a ja chcę walczyć i nikt nie zmieni mojej decyzji- jej głos był zimny i zdecydowany. Cała Ann.. Jak się uprze, to nikt i nic nie zdoła jej przekonać.
- I mam nadzieję - kontynuowała ciszej - że nic mu nie powiesz. W odpowiednim momencie się dowie, ale jeszcze nie teraz.
- Oczywiście, możesz na mnie liczyć, ale musisz wiedzieć, że nie pochwalam twojej decyzji i postępowania. Remus powinien się dowiedzieć teraz, a ty zostać w Białej Damie. Jesteś strasznie lekkomyślna i nieodpowiedzialna. Nie znałam cię z tej strony, Ann - mówiąc to wstała z fotela i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi i nie obdarzając Ann, ani jednym spojrzeniem. Panna Wright wpatrywała się tępo w przyjemnie strzelający ogień z kominka. Była przekonana, że jej decyzja jest jak najbardziej słuszna. Spojrzała ostatni raz na wijące się w dzikim tańcu płomienie, po czym również opuściła pokój.
~*~
- Jesteście gotowi? - głos profesora Dumbledore'a rozniósł się echem po całym pomieszczeniu. Wszyscy na znak potwierdzenia unieśli w górę zapalone różdżki. W powietrzu czuć było silne podekscytowanie, które najmocniej biło od najmłodszych członków Zakonu.
- Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam szczęścia. Pamiętajcie moi drodzy, że jeśli wszyscy będziemy trzymać się razem i współpracować, to z całą pewnością uda nam się ochronić ministerstwo - uśmiechnął się przyjaźnie, obdarzając każdego z osobna dodającym otuchy spojrzeniem.
- Profesorze, czy zaklęcia antyteleportacyjne i antywłamaniowe zostały ściągnięte z ministerstwa? W przeciwnym razie ciężko nam będzie się tam dostać, bo wszystkie kominki w ministerstwie magii zostały zablokowane przez śmierciożerców - zapytał z ciekawością Remus.
- Zapewniam cię Remusie, że zaklęcia antyteleportacyjne i antywłamaniowe zostały ściągnięte. Śmierciożercy osobiście się o to postarali - mówiąc to skierował swoje kroki w stronę wyjścia.
Sprawa była poważna, bardzo poważna, dużo poważniejsza niż większość myślała. Ministerstwo Magii zostało niespodziewanie zaatakowane i potrzebowało natychmiastowej pomocy. Członkowie Zakonu stanęli w równym rzędzie, przed złotą bramą posiadłości McKinnon'ów i teleportowali się po kolei do miejsca przeznaczenia, do miejsca, w którym najmłodsi zakonnicy stoczą swoją pierwszą poważną walkę przeciwko siłom ciemności. Brakowało tylko dwóch osób, Miriam Goldenmayer i Rubeusa Hagrida, który wyruszył na tajną misję, o której szczegółach wiedział tylko Dumbledore. Dorcas złapała delikatną dłoń Lily i uścisnęła ją mocno, desperacko. Sama nie wiedziała dlaczego pod jej powiekami zebrały się piekące łzy. Przecież się nie żegnają, wszystko będzie dobrze, prawda? Spojrzała w jasnozielone tęczówki przyjaciółki i z panicznym strachem i przerażeniem uświadomiła sobie, że być może widzą się po raz ostatni.. Dlaczego życie, tak szybko kazało im dorosnąć? Dlaczego?
~*~
Teleportowali się do holu głównego Ministerstwa Magii. Widok jaki tam zastali przeszedł ich najśmielsze oczekiwania. Pracownicy, aurorzy, a nawet sama minister magii, Milicenta Bagnold, walczyli desperacko z całą hordą zamaskowanych śmierciożerców. Zaklęcia wirowały w powietrzu, tworząc mozaikę różnokolorowych, niebezpiecznych barw. Sługusów Voldemorta było zdecydowanie, zdecydowanie więcej. Na ziemi leżały bezwładne i pozbawione życia, ciała śmierciożerców i pracowników ministerstwa. Lily, James i reszta zniknęli gdzieś w odmętach walki. Dorcas niespodziewanie poczuła uścisk na ramieniu i odwróciła się z zamiarem zaatakowania przeciwnika. Przeciwnikiem tym okazał się Syriusz, który ku jej ogromnemu zaskoczeniu, przyciągnął ją zaborczo do siebie i wpił się desperacko i brutalnie w jej usta. Jego pocałunek przypominał wybuch gorącego wulkanu. Niemalże czuła krew buzującą szaleńczo w jego żyłach i szybkie bicie serca. Całował ją jakby nie miał pewności czy będzie dane im zobaczyć się raz jeszcze.
- Obiecaj mi, Dorcas - zażądał tonem nieznoszącym sprzeciwu, opierając czoło o jej czoło. - Przyrzeknij mi, że będziesz na siebie uważać. Jeśli poczujesz, że ta bitwa nie jest na twoje siły, wycofasz się. Przyrzeknij mi, Dorcas! - niemal krzyknął i przytulił ją mocno, jakby swoimi silnymi ramionami chciał osłonić i ochronić ją przed całym złem świata. Zdobyła się tylko na delikatne kiwnięcie głową. W normalnej sytuacji potraktowałaby Syriusza porządnym Cruciatusem za ten pocałunek, ale teraz, w tym momencie, w obliczu tego, co ich czekało, nie miała serca tego zrobić. Jednak nie poczuła nic, kompletnie nic, podczas tego pocałunku. Żadnych motylków, żadnych fajerwerków, żadnego pożądania. Równie dobrze mogłaby całować się ze ścianą. Dawne zauroczenie Syriuszem Blackiem minęło bezpowrotnie. Pozostał tylko swego rodzaju sentyment do tych wspaniałych momentów, które razem przeżyli. Ścisnął mocno jej dłoń i zniknął w tłumie walczących, posyłając jej ostatnie, pełne uczucia spojrzenie. Dorcas obiecała sobie poważnie porozmawiać z Syriuszem i ustalić ponownie granicę między nimi. Jeśli oczywiście uda im się wyjść cało z tego starcia. Rzuciła się w wir walki, raz za razem powalając kolejnych śmierciożerców na ziemię. Nie miała litości dla żadnego z nich. Lawirowała między nimi, z wyrazem determinacji i pewności na twarzy. Zielony promień przemknął zaledwie cal od jej twarzy i trafił prosto w młodą kobietę, która osunęła się bezwładnie na podłogę. Jej szeroko otwarte oczy zastygły w wyrazie całkowitego przerażenia i strachu. Meadowes dosyć dobrze kojarzyła tę kobietę. Wiedziała, że jest zamężna i niedawno urodziła synka.. Dorcas z furią wypełniającą całe jej ciało, pobiegła w stronę śmierciożercy, omijając ciała zabitych i nie wahając się ani chwili posłała w jego stronę serię potężnych zaklęć. Różnokolorowe promienie trafiły w jego klatkę piersiową, a on runął całym ciężarem na zimną posadzkę. Podeszła do niego pewnym krokiem i ściągnęła jego maskę. Rabastan Lestrange, szwagier kuzynki Syriusza, Bellatriks.
- Ty mały, brudny mieszańcu! Pożałujesz, że śmiałaś zaatakować mojego brata! - krzyczał z wściekłością i pasją Rudolfus, kierując się w stronę Meadowes i posyłając raz za razem zaklęcia w jej stronę. Jego oczy błyszczały szaleńczo, a każde rzucone zaklęcie było doskonale przemyślane. Bała się go, ale walczyła najlepiej i najdzielniej jak umiała. Był zdecydowanie silniejszy i bardziej doświadczony, ale na korzyść Dorcas przemawiała szybkość i zwinność. Zaklęcia wylatywały z jej różdżki, jak z karabinu maszynowego. Niestety, żadne z nich nie zrobiło nawet najmniejszego wrażenia na Rudolfie. Brakowało jej już sił, a nadgarstek palił mocno, domagając się natychmiastowego odpoczynku. Chwila nieuwagi wystarczyła, by jej nogę przecięło zaklęcie tnące. Zacisnęła usta i dalej walczyła, mimo, że z rozcięcia na jej nodze obficie sączyła się ciemnoczerwona posoka. Starała się odciążać w jakiś sposób zranioną nogę, ale kiedy kolejne zaklęcie trafiło w to samo miejsce, nie wytrzymała i osunęła się na ziemię, krzycząc z bólu. Na nodze pojawiły się bąble, z których ciurkiem wypływała świeża krew i gęsta, niezidentyfikowana maź. Przy upadku różdżka wypadła jej z ręki i zniknęła w tłumie walczących. Lestrange uniósł wysoko różdżkę, by wypowiedzieć te dwa słowa, słowa mrożące krew w żyłach. Jego usta wykrzywiał pełen triumfu uśmieszek. Rudolf może i był inteligentny i doświadczony, ale jego pewność siebie i niedocenienie przeciwniczki, doprowadziły go do zguby. Jakaś niezidentyfikowana siła rzuciła nim, jak workiem ziemniaków. Lestrange uderzył bardzo mocno w ścianę, robiąc przy tym dziurę, przez którą wyleciał do drugiego pomieszczenia. Jednak nauka magii niewerbalnej do czegoś się przydała, pomyślała i zaśmiała się w duchu.
~*~
Lily, która walczyła dzielnie, powalała raz za razem kolejnych śmierciożerców. Nie miała większego problemu w pojedynku z nimi, nawet gdy musiała walczyć z paroma przeciwnikami na raz. Jej różdżka raz za razem wystrzeliwała świetliste promienie, które bez problemu docierały do celu. Adrenalina płynąca w żyłach, dodawała jej odwagi i odganiała strach. "Tańczyła" między sługami ciemności, jakby od zawsze miała we krwi walkę. Mimo, że z całych sił starała się skupiać na walce, to nie mogła się powstrzymać, by od czasu do czasu poszukać wzrokiem znajomych twarzy, a przede wszystkim rozczochranej czupryny i długich brązowych włosów. Gdy ujrzała w kotłującym się tłumie walczących, upadającą Dorcas, bez zastanowienia pobiegła jej na pomoc, ale drogę zagrodził jej kolejny śmierciożerca, który posłał w stronę rudowłosej serię skomplikowanych zaklęć. Odbiła je zręcznie, jednocześnie kontrolując wzrokiem przebieg walki Dorcas. Uśmiechnęła się z ulgą, gdy Meadowes pokonała swojego przeciwnika. Lily poczuła, jak w jej żyły i mięśnie wstępuje nowa, jeszcze większa siła. Jednym płynnym ruchem nadgarstka, powaliła na ziemię trzech śmierciożerców. Świetlisty promień szybował z zawrotną prędkością w jej stronę, a gdy dotarł do upragnionego celu, upadła, jak marionetka, której poprzecinano sznurki. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Rude loki rozsypały się w nieładzie, różdżka potoczyła się po podłodze, a twarz i ręce pokryły się głębokimi, piekielnie mocno krwawiącymi szramami. Nie miała siły, by się podnieść, powieki zrobiły się ciężkie, jak z ołowiu. Zamaskowana postać zbliżała się w jej stronę powolnym, leniwym krokiem, jakby napawając się widokiem rozbrojonej i bezbronnej, skazanej na jego łaskę, Lily Evans. Oczy ukryte za maską błyszczały złowrogo. Czy tak ma wyglądać jej koniec? Nie zdążyła się pożegnać z rodzicami, przyjaciółmi, Jamesem.. Miała ochotę zapłakać głośno, ale nie chciała dać tej satysfakcji przeciwnikowi. Czyżby wysoko uniesiona różdżka, niczym topór kata, będzie ostatnim, co zobaczy w swoim krótkim życiu? Tyle marzeń i planów.. To nie tak miało wyglądać.. Kocham cię James, wyszeptała cicho, wiedząc, że śmierć właśnie złapała ją w swoje ostre jak brzytwa szpony. Dwa słowa, tak proste i banalne, jak to tylko możliwe, a zawierające w sobie prawdziwe piękno i uczucia. Zamknęła oczy, widząc już bramy raju..
~*~
James i Syriusz tworzyli w walce niepokonany, piekielnie silny duet. Stojąc plecami do siebie, stawiali czoło wielu przeciwnikom jednocześnie. Zaklęcia wystrzeliwały z ich różdżek, siejąc spustoszenie, a oni śmiali się głośno, gdy odkrywali, że za maskami kryją się znajome twarze. Bezlitośnie ranili przeciwników, w szalonym tańcu ekstazy. Rogacz omiótł wzrokiem tłum walczących, rozpaczliwie szukając w nim Lily. Jednak nigdzie nie mógł odnaleźć rudej czupryny. Jego zdenerwowanie osiągnęło jeszcze wyższy poziom, gdy zorientował się, że śmierciożercy zdołali rozdzielić jego i Łapę. Syriusz właśnie walczył z czwórką śmierciożerców, otoczony przez nich w ciasnym kole. Chciał pobiec do przyjaciela, ale sam był w nie lepszej sytuacji niż Syriusz. Walczył zaciekle, jednocześnie szukając wzrokiem panny Evans. Jeśli coś jej się stanie z całą pewnością nigdy sobie tego nie wybaczy. Zauważył, jak do Syriusza dołącza Remus, który pomógł mu nieco rozrzedzić to całe parszywe towarzystwo, które otoczyło Łapę ze wszystkich stron.
- Drętwota! - krzyknął James, rzucając zaklęcie w stronę śmierciożercy, który właśnie zamierzał pozbawić życia walczącą zaciekle i odwróconą do niego plecami, minister magii, Milicente Bagnold. Kobieta zauważając, że James prawdopodobnie uratował jej życie, posłała w jego stronę wdzięczny, pełen podziękowania uśmiech. Chwilę później pojawiło się przed nim dwóch kolejnych śmierciożerców.
- Witaj, James. Chyba przyda ci się pomoc - do jego uszu dotarł delikatny, ale zdecydowany głos.
Emmelina Vance dołączyła do niego i jednym zwinnym ruchem nadgarstka rzuciła zaklęcie. Czerwony snop światła trafił w śmierciożercę, który właśnie miał zamiar zaatakować niczego nieświadomego Jamesa.
- Dzięki - wychrypiał tylko.
Połączył siły z Emmeliną i razem odpierali ataki sług ciemności. Osłaniali się wzajemnie i współpracowali, jakby znali się bardzo dobrze od wielu lat. Niestety mimo usilnych starań, zostali otoczeni przez sześciu śmierciożerców, którzy na domiar złego posyłali zaklęcia z taką szybkością i dokładnością, że James sam już nie wiedział ile jeszcze zdoła wytrzymać. Gdzieś w tłumie mignęły mu czupryny Franka i Lily. Jadowicie zielony promień przemknął zaledwie kilka centymetrów od jego lewego ucha i ugodził w tył głowy dzielnie walczącą z trzema śmierciożercami na raz, Vance. Czas zwolnił swój bieg, gdy szczupła sylwetka Emmeliny zastygła i powoli osunęła się na twardą podłogę. Blask życia i podniecienia w jej oczach, gasł powoli, niczym wypalająca się świeczka, aż w końcu ulotnił się na zawsze, pozostawiając po sobie jedynie zimną, arktyczną pustkę. Brązowe oczy stały się puste, zamglone i martwe.. Wściekłość i furia zawrzały w ciele Jamesa. Cała szóstka śmierciożerców została dosłownie zmieciona z powierzchni ziemi. Podbiegł do nieruchomego ciała Emmeliny i zamknął jej szeroko otwarte oczy. Na zastygłej, pozbawionej życia, młodej i pięknej twarzy, błąkał się delikatny uśmiech.
~*~
Syriusz czuł jak zdenerwowanie wypełnia całe jego ciało. Czarne, hebanowe włosy przykleiły mu się do spoconego karku. Zastanawiał się gdzie zniknęła jego Dorcas, a na domiar złego horda śmierciożerców goniła go, posyłając w jego stronę snopy różnokolorowego światła. Rozpaczliwie biegał po całym holu głównym Ministerstwa Magii, jednocześnie rzucając zaklęcia za siebie.
- Duro! - wykrzykiwał raz za razem, a goniący go śmierciożercy, jak na zawołanie zamieniali się w kamień. Czuł, jak siły opuszczają jego ciało. Miał tylko nadzieję, że Rogacz jakoś sobie radzi. Gdy go widział ostatni raz, całkiem nieźle dawał sobie radę w towarzystwie Emmeliny. Nagle w tłumie mignęła mu znajoma, wysoka postać.
- Regulus? - wyszeptał sam do siebie. Niemożliwe, z pewnością to wszystko mu się przewidziało. Niemożliwe, prawda?! W tym samym momencie ciężki posąg czarodzieja upadł z ogłuszającym łoskotem, przygniatając boleśnie jego ciało. Z ust Syriusza Blacka wyrwał się krótki, urywany krzyk. Ciemność zawładnęła nim całkowicie.
~*~
Glizdogon walczył zaciekle z zamaskowanym śmierciożercą. Dawał z siebie wszystko, nie oszczędzał swoich sił. Mimo wszystko czuł, że dłużej nie wytrzyma. Zakrwawiona ręka, z której wystawało mięso i ścięgna, piekielnie go paliła. Ból rozrywał go na kawałki, opanowywał ciało i umysł. Czuł metaliczny zapach krwi. Mięso w kontakcie z powietrzem wydzielało obrzydliwy, wywołujący mdłości, odór. Wiedział, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśli, to długo tak nie pociągnie. Doskonale widział jak Rogacz i Łapa świetnie dają sobie radę z kilkoma przeciwnikami na raz, a on nawet nie potrafi poradzić sobie z jednym.. Siła zaklęcia posłanego przez Petera, odrzuciła śmierciożercę, który z łoskotem uderzył w twardą ścianę i upadł z hukiem na twardą posadzkę. Udało mu się, nawet sam nie wiedział, że tak potrafi.. Jego radość nie trwała jednak długo, bo już po chwili stanął przed nim kolejny przeciwnik. Był zdecydowanie silniejszy i bardziej doświadczony od poprzedniego. Peter z coraz większą paniką i strachem rzucał zaklęcia, które jego przeciwnik odbijał z dziecinną łatwością. Jak on bardzo pragnął być teraz w ciepłym, przytulnym domku. Śmierciożerca coraz bardziej spychał go do defensywy. Ręka Glizdogona trzęsła się niemiłosiernie, a on zaczął modlić się w duchu o ratunek. Pot spływał strumieniami po jego pulchnej twarzy, serce zaczęło galopować, jakby miało zaraz wyskoczyć. Gdy dotknął plecami przeraźliwie zimnej ściany, wiedział już, że to koniec. Jego koniec..
- Expelliarmus! - ryknął grubym i mocnym głosem zamaskowany śmierciożerca. Różdżka wyleciała z dłoni Petera Pettigrew i potoczyła się delikatnie po posadzce. Zamknął oczy i czekał pokornie na kostuchę. Nie, nie bał się śmierci, śmierć jest igraszką w porównaniu do twardej szkoły życia. Modlił się tylko, by śmierciożerca nie zdecydował się zabawić trochę dłużej ze swoją ofiarą, bo Peter doskonale zdawał sobie sprawę, że tortury są dużo gorsze od samej śmierci. Jeszcze nigdy nie poczuł na swojej skórze działania zaklęcia Cruciatus, ale miał świadomość, że jest to straszne, pełne okropnego bólu, przeżycie. Peter pamiętał jak przez mgłę, lekcję Obrony Przed Czarną Magią, na której nauczyciel stwierdził, że Avada Kedavra jest małym pryszczem, w porównaniu do Cruciatusa. I trudno było się z nim nie zgodzić. Niespodziewanie jednak, barczysty śmierciożerca upadł z łoskotem na podłogę. Peter otworzył nieśmiało, pełne strachu oczy i jakież było jego zdziwienie, gdy ujrzał przed sobą szczupłą sylwetkę Jamesa Pottera, stojącą nad bezwładnym ciałem śmierciożercy. Odetchnął z ulgą, a uczucie paniki przeminęło.
- Nic ci nie jest, Glizdek? - zapytał z troską w głosie, James.
- Nie, wszystko w porządku - Peter zdobył się na nikły uśmiech, starając się nieporadnie ukryć przed wzrokiem Rogacza, swoją zakrwawioną i poszarpaną rękę.
- Dziękuję ci - wybąkał, sam zaskoczony swoją nagłą szczerością.
- Za co?
- Za wszystko James, za wszystko mój przyjacielu.
~*~
Jednak śmierć nie nadchodziła. Lily otworzyła delikatnie oczy, wybudzając się ze stanu nieprzytomności i prawie zachłysnęła się powietrzem. Jej szmaragdowe tęczówki rozszerzyły się w wyrazie całkowitego zdumienia i zawodu. Uderzenia serca stały się słabsze i płytsze, w oczach stanęły jej łzy, łzy które pojawiły się mimo jej woli. Nad nią pochylał się jej dawny przyjaciel, Severus Snape, który szeptał pod haczykowatym nosem jakieś zaklęcia. Był ubrany w strój śmierciożercy, ale nie miał na twarzy maski. Ciało śmierciożercy, który chciał ją zabić, leżało kawałek dalej. Maska już nie zakrywała jego twarzy, dzięki czemu mogła się przyjrzeć swojemu niedoszłemu zabójcy. Jonathan Mulciber, chłopak z jej rocznika. Piekące i bolesne szramy zniknęły z jej twarzy i rąk, a zastąpił je kojący chłód. Siły zaczęły jej wracać, uczucie senności całkowicie minęło. Sev, Severus, jej dawny przyjaciel stał się.. Nie mogła nawet w myślach wymówić tego słowa. To co było jednym z jej najgorszych koszmarów właśnie się spełniło, a dowód tego właśnie pochylał się nad nią. Dlaczego? Tyle pytań kłębiło się w jej głowie. Dlaczego wybrał tą złą stronę? Może zrobił to w akcie zemsty na niej?
- Sev.. - wyszeptała cichutko, a czarne, niezgłębione oczy, jakby na komendę spojrzały prosto w jej tęczówki.
- Lily.. - wychrypiał, wymawiając jej imię w specyficzny, jakby pełen uwielbienia sposób, jednocześnie dotykając z wahaniem jej gładkiego policzka.
- Dlaczego, Severusie? Dlaczego? - jej głos drżał, a ona sama ledwo powstrzymywała się od płaczu. Jedna samotna łza wymknęła się z jej oka, mimo, że powstrzymywała ją z całych sił. Severus z delikatnością i czułością wytarł jej policzek.
- To najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć, nie żałuję jej - odparł zdecydowanie, ale coś w jego głosie sprawiało, że Lily nie mogła mu do końca uwierzyć.
- Kłamiesz, Severusie. Znam cię na tyle dobrze, że wiem doskonale, że już żałujesz tej decyzji - wyszeptała tak cicho, że nie była pewna czy Severus słyszał, co powiedziała.
- Nie znasz mnie, Lily. Zawsze pokazywałem ci to, co chciałaś widzieć. Nigdy nie byłem sobą w twojej obecności - jego głos był zimny i taki obcy.. To nie był ten Severus, którego obraz, tak usilnie utrwaliła sobie w pamięci. Ten obecny Severus, był zły, był śmierciożercą..
- A więc nasza przyjaźń tak naprawdę nigdy nie istniała, była jedną wielką farsą? - gula w jej gardle z każdym kolejnym słowem coraz bardziej się powiększała.
- Dokładnie. W twojej obecności zawsze udawałem ohydnie dobrego, ale wewnątrz mnie od zawsze siedział potwór, który tylko czekał na dogodny moment, by się uwolnić i rozwinąć skrzydła - zaśmiał się lodowato, a przez całe ciało Lily przeszły dreszcze. Każde słowo wypowiedziane przez Severusa raniło niewidzialnym ostrzem jej serce i kroiło je z dziką lubością na bardzo drobne kawałeczki. Nie pamiętała, by kiedykolwiek odezwał się do niej w taki sposób. No może raz.., ale wtedy przemawiały przez niego wściekłość i upokorzenie, a teraz był całkowicie opanowany i zimny, jak wielka góra lodowa. Mimo pamiętnego wydarzenia z piątego roku nauki, Lily nigdy nie zapomniała o wspaniałej przyjaźni, niegdyś łączącej ją z Severusem. Ciężko jest zapomnieć o osobie, która znaczy dla nas wiele, nawet jeśli bardzo nas zraniła i skrzywdziła. Czasami miała do siebie pretensje, że nie starała się uratować tej przyjaźni, kiedy jeszcze była na to szansa, a teraz wszystko runęło, runęło niczym biblijna wieża Babel.. Może gdyby mu wybaczyła, wszystko potoczyłoby się inaczej? Echo ich przyjaźni, pełnej pięknych, zamglonych wspomnień, zapomnianej i zatartej przez czas. Przyjaźni, która tak naprawdę nigdy nie istniała.. A ona już dawno wybaczyła mu to, że nazwał ją, nazwał ją.. szlamą..
- Odejdź, nie chcę na ciebie patrzeć - wysyczała jadowicie, starając się opanować drżenie głosu.
- Żegnaj, Lily - jego zimne, jak u trupa, blade usta dotknęły delikatnie jej czoła, niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Spojrzał ostatni raz w jej oczy, po czym rozpłynął się niczym senna zjawa. Lily sięgnęła po swoją wierzbową różdżkę i wstała ostrożnie. Jej świat zawirował, ale już po chwili wszystko wróciło do normy. Nie, nic nie wróciło do normy. Nie mogła pozbyć się dziwnego wrażenia, że jakaś maleńka cząstka jej duszy właśnie umarła.. Nieodwołalnie, bezpowrotnie, na zawsze..
~*~
Dorcas znalazła swoją różdżkę i wyleczyła pośpiesznie zranioną nogę, mimo to, nadal delikatnie kulała. Dalej walczyła z całych sił, zmiatając niczym wiatr liście, kolejnych śmierciożerców. Jej myśli były całkowicie pochłonięte walką, ale gdy przed oczami mignęła jej sylwetka Lily, na chwilę straciła czujność. To wystarczyło. Z głośnym hukiem i jękiem, uderzyła w twardą niczym skała, ścianę. Siła rzuconego zaklęcia sprawiła, że na krótki moment straciła poczucie rzeczywistości i czasu. Osunęła się po zimnej ścianie i upadła z głośnym łoskotem na posadzkę. Coś chrupnęło nieprzyjemnie, a jej lewa ręka zabolała tak mocno, że myślała, że zaraz oszaleje i zemdleje. Przeszywający ból, wypełnił każdy nerw, komórkę i włókienko jej ciała, niczym rozżarzone do czerwoności żelazo. Miała ochotę krzyczeć tak mocno, aż pękną jej płuca. Łzy stanęły w oczach, zamazując obraz. Mimo wszystko doskonale widziała, że Zakon i ministerstwo wygrywają. Śmierciożerców było coraz mniej. Jedni stchórzyli i uciekli, a inni leżeli na ziemi, zabici lub nieprzytomni. Ci którzy zostali i jeszcze byli przy życiu bronili się rozpaczliwie. Zerknęła na lewą rękę, która zwisała bezwładnie i zacisnęła mocniej szczęke. Spojrzała na miejsce, w którym powinien stać jej przeciwnik, ale ku jej ogromnemu zdziwieniu i zaskoczeniu, jego już nie było. Wstała ostrożnie, ignorując ból promieniujący z całego jej obolałego ciała. Rozejrzała się, ale różdżki już nie było. Musiała jej wypaść przy upadku. Nagle, przez lukę powstałą, po zwalonym z nóg śmierciożercy, Dorcas zauważyła Ann. Leżała na ziemi, całkowicie bezbronna i rozbrojona. Kilka metrów od niej stał śmierciożerca, który właśnie zamierzał się do rzucenia kolejnego zaklęcia. Dziecko, ona nosi w sobie dziecko.. Postąpiła całkowicie odruchowo. Biegnąc rozpaczliwie, nie zważając uwagi na nogę, mijając kolejne martwe i nieprzytomne ciała, z sercem, które podeszło jej pod gardło, stanęła na drodze świetlistego snopu swiatła, który wyleciał z różdżki śmierciożercy, by ugodzić bezbronną Ann. Kolizja była nieunikniona. Rozpostarła szeroko ramiona i osłoniła pannę Wright, przed niszczycielskim działaniem zaklęcia. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie poczuła bólu, gdy promień trafił prosto w jej twarz. Przed oczami stanęły jej sceny z życia. Niczym klatki przesuwały się, ukazując napiękniejsze i najgorsze momenty z całego jej dotychczasowego życia. Uśmiechnięte twarze oddanych przyjaciół, rodziców i te piękne, tajemnicze ciemnobrązowe oczy. Upadła prosto w ramiona Ann, która krzyczała przeraźliwie i przytulała do swojej piersi bezwładne ciało Dorcas. Meadowes już nigdy miała nie zapomnieć, tego mrożącego krew w żyłach wrzasku. Chwilę później obie czarownice pogrążyły się w całkowitej i bezdennej ciemności.
~*~
Bitwa skończona, śmierciożercy zostali pokonani, ministerstwo zostało uratowane, a Voldemortowi nie udało się go przejąć. Jednak nikt się nie cieszył. Czarodzieje płakali nad ciałami zabitych przyjaciół i bliskich, a ci którzy przeżyli i ponieśli rany, zostali opatrywani. Wszyscy śmierciożercy, którym nie udało się zbiec i przeżyli, zostali natychmiastowo zesłani do Azkabanu.
- Lily.. - James przytulił do siebie drobną, rudowłosą dziewczynę, która wtulała się w niego z uczuciem. - Już koniec, wygraliśmy - pocieszał ją, jednocześnie kreśląc przyjemne kółka na jej plecach. Jego mahoniowa różdżka zwisała mu smętnie z ręki. Wzrok Jamesa padł na zapinany worek, w którym leżało ciało Emmeliny Vance. Mimowolnie wzdrygnął się, w pełni świadomy, że to on mógł tam leżeć zamiast niej. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło go od niechybnej śmierci. Jeszcze nigdy śmierć nie była tak blisko Jamesa Pottera. Obok niego siedział Peter, którego ręka była już całkiem zdrowa, pozostała na niej jedynie mała, ledwo widoczna blizna. Marlena, Alicja i Frank, rozmawiali cicho, wyraźnie podłamani. Lily wtulona w bezpieczne ramiona Jamesa, nie odzywała się, siedziała cichutko, zamknięta w swoim świecie. Musiała w ciszy przetrawić, to co się wydarzyło. Widok Severusa, upadające martwe ciała.. Głowa pękała jej od natłoku myśli i obrazów. Mimowolnie mocniej wtuliła się w tors Jamesa. Pachniał przyjemnie, tak bezpiecznie, męsko i... huncwocko. Ann została uratowana. Właśnie uzdrawiali ją uzdrowiciele, używając do tego serii skomplikowanych zaklęć leczniczych. Biała, jak papier leżała na noszach i oddychała z trudem, szepcząc coś niewyraźnie pod nosem. Jej blond włosy rozsypały się w nieładzie wokół twarzy. Remus trzymał ją z czułością i zmartwieniem za rękę, nie odstępując jej nawet na krok. W stronę Jamesa i Lily biegła jakaś postać. Czarodziejem tym okazał się wyciągnięty dosłownie przed chwilą, spod ciężkiego posągu, uzdrowiony Syriusz. Łapa rozejrzał się panicznie po otoczeniu, a gdy jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Pottera, wydusił z siebie.
- Myślałem, że Dorcas jest z wami, nigdzie jej nie ma..
Lily zerwała się gwałtownie, jej rude loki poruszyły się niespokojnie. Oczy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
- Jak to jej nie ma?! - prawie wykrzyczała, a złość i wszechogarniający strach, zawładnęły nią całkowicie. Głowa pulsowała, jakby miała za chwilę wybuchnąć. To wszystko ją przerastało. Nigdy nie była ze stali i nie miała najmniejszego zamiaru udawać, że teraz coś się zmieniło.
- Zniknęła, zapadła się pod ziemię. Znaleziono jej różdżkę, ale jej samej nigdzie nie ma. Ann była ostatnią osobą, która ją widziała - wykrztusił z trudem Syriusz i usiadł obok Jamesa, ukrywając twarz w dłoniach.
~*~
Dorcas Meadowes nie miała najmniejszego pojęcia gdzie się znajduje. Gdy otworzyła oczy, jej otumanione zmysły zarejestrowały, że znajduje się w ciemnym pomieszczeniu, które oświetla jedynie pojedynczy płomień świeczki, a ona sama leży na czymś miękkim. Bała się, naprawdę się bała. Nie wiedziała gdzie jest, a ostatnią rzeczą jaką pamiętała, był świetlisty płomień szybujący w jej stronę. Wyczuła czyjąś obecność w pomieszczeniu. Chciała wstać, ale przeszywający ból, promieniujący z całego ciała i głowy, skutecznie jej to uniemożliwił. Panika opanowała jej umysł, ciało zdrętwiało ze strachu. Może ktoś ją porwał? Ale z drugiej strony, po co miałby to zrobić? Ciemnobrązowe oczy spoglądały na nią uważnie. Tajemniczy człowiek zbliżył się powoli, a blask świeczki oświetlił jego szczupłą sylwetkę i twarz. Regulus Black, ubrany w strój śmierciożercy, jednak bez maski.
- Gdzie ja jestem? - wysyczała. Jej głos był słaby, czuła się, jakby wypiła z cztery butelki Ognistej Whisky.
- Ta informacja nie jest dla ciebie niezbędna do życia - wyszeptał tak cicho, że Dorcas musiała wysilić otumaniony przez działanie zaklęcia, słuch.
- Dlaczego mnie tu sprowadziłeś nędzny śmierciożerco?! - wykrzyczała. Ból przeszył jej głowę, była bliska omdlenia.
- Nie ruszaj się - rozkazał obojętnym tonem, zupełnie ją ignorując. Regulus zaczął szeptać jakieś zaklęcia, a ból i otumanienie powoli odchodziły. Odruchowo spojrzała na swoją złamaną rękę, która teraz była już sprawna i całkowicie zdrowa. Gdy racjonalne myślenie powróciło, zdała sobie sprawę z jednej nierealnej, niemożliwej i nieprawdopodobnej sprawy. Regulus Black prawdopodobnie uratował jej życie, śmierciożerca uratował jej życie, obcy człowiek uratował jej życie. Pytanie tylko, dlaczego to zrobił? A może ona postradała zmysły i wszystko to, co widzi jest tylko wytworem jej wyobraźni lub jedną, wielką iluzją? Policzek zapiekł ją niemiłosiernie, a ona odruchowo i nieco nerwowo dotknęła go ręką. Pod opuszkami palców wyczuła długą, głęboką szramę, ciagnącą się od skroni, aż do podbródka. Regulus zauważył jej nerwowy ruch i skierował różdżkę na jej policzek.
- Nie - powiedziała zdecydowanie, łapiąc go mocno za przedramię. - Chcę żeby to zostało - dodała. Puściła jego rękę, a on cofnął ją szybko. Jego wzrok stał się bardziej intensywny. Przyglądał jej się jeszcze bardziej badawczo, ale w tym zimnym spojrzeniu pojawiło się coś nowego, jakby ciekawość i zainteresowanie.
- Mogę wiedzieć dlaczego? Zazwyczaj kobiety nie lubią blizn - zapytał obojętnym tonem, w którym jednak można było dosłyszeć nutkę ukrytej ciekawości. Dorcas przez dłuższą chwilę zastanawiała się czy warto jest mu odpowiedzieć na to pytanie. Nie znała go, był jej całkowicie obcy. Właściwie to powinna zwiać stąd gdzie pieprz rośnie, a ona najzwyczajniej w świecie gawędzi sobie ze śmierciożercą, jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Przecież to jej wróg, a wrogów się zwalcza wszelkimi możliwymi sposobami. Mało ją obchodziło to, że uratował jej życie i wyleczył. Nikt nie kazał mu tego robić. Musiał mieć jakiś konkretny powód, by to zrobić. Ślizgoni w swoim działaniu, zawsze mają jakiś ukryty cel. Nie wierzyła, po prostu nie mogła uwierzyć, że Regulus Black zrobił to bezinteresownie. Bezinteresowność nie leży w naturze Ślizgonów i śmierciożerców. Los z niej wyraźnie zakpił. Dlaczego to nie mógł być ktoś inny? Dlaczego to akurat Regulus Black musiał ją uratować? Czuła się upokorzona, wściekła i zażenowana. Wolałaby zginąć śmiercią najokrutniejszą niż zostać uratowana przez śmierciożercę. Czy to nie brzmi abstrakcyjnie? Uratowana przez śmierciożercę. To wszystko nie mieści się w głowie. Jeden wielki żart stulecia, jak nie tysiąclecia. Przerywając swój wewnętrzny monolog, rozważając wszystkie za i przeciw, postanowiła jednak mu odpowiedzieć, w końcu, co miała do stracenia?
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale wiesz co? Odpowiem ci - zaczęła obojętnym, nieco znudzonym tonem. - Blizny, blizny uszlachetniają, dodają charakteru. Blizny to dowód naszej ciężkiej pracy, bólu, cierpienia. To wszystko nas wzmacnia i sprawia, że stajemy inni, dużo silniejsi - z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz mniej obojętny, pełen przekonania, że to co mówi jest właściwe i słuszne. Można było w nim wyczuć nutkę zdrowego fanatyzmu. - Ból po którym zostały nam te blizny już nie jest w stanie nas załamać, tak jak może zrobić to z innymi, którzy jeszcze tego nie doświadczyli - dokończyła swój długi monolog. Była na siebie zła, że tak łatwo udało się Regulusowi pociągnąć ją za język. Może użył na niej Veritaserum? A może to zaklęcie, którym oberwała w ministerstwie, osłaniając Ann, sprawiło, że coś pomieszało jej się w głowie i rozwiązało język? Boże, Ann.. Oby nic jej się nie stało.. Regulus uśmiechnął się delikatnie, prawie niezauważalnie, ale nie był to kpiący uśmieszek, tylko pełen zrozumienia.
- Jesteś intrygująca - stwierdził, ni z gruszki ni z pietruszki, zaskakując tym Dorcas. - Ale jednocześnie bardzo głupia - dokończył, posyłając tym razem kpiący półuśmiech.
- Dlaczego tak twierdzisz? - zapytała na pozór spokojnie, ale jednocześnie wewnątrz niej coś się zagotowało. Podniosła się do pozycji półleżącej.
- Zasłoniłaś tą dziewczynę własnym ciałem, bezinteresownie, lekkomyślnie, zupełnie nie bacząc na konsekwencje. Miałaś wielkie szczęście, uwierz mi. Gdyby to było zaklęcie uśmiercające, to nie rozmawiałabyś teraz ze mną - wyjaśnił, a w jego głosie słychać było niezrozumienie dla jej czynu.
- Nie zrozumiesz tego Black. Prawdziwa przyjaźń jest potężną siłą, a gdy trzeba jest w stanie nawet poświęcić życie za przyjaciela. Jest jedną z najczystszych ofiar, zaraz po oddaniu życia za własne dziecko. W sytuacji gdy oddaje się życie, nie patrzy się na swoje dobro, a na dobro przyjaciela - wypowiedziała to jednym tchem, z przerażeniem zauważając, że jej język coraz bardziej się rozwiązywał. Najczęściej żeby z niej coś wyciągnąć potrzeba było kilku butelek Ognistej. Jedynie Lily mówiła wszystko bez oporów, no prawie wszystko, bo niektóre sprawy i rzeczy należy zachować dla siebie. Regulus na jej wyjaśnienie prychnął z kpiną, ale mimo wszystko zauważyła, że był nieco inny niż na Nokturnie. W pozytywnym tego słowa znaczeniu.
- Chyba nigdy cię nie zrozumiem, Meadowes - podsumował rzeczowo.
- I nikt ci nie każe mnie zrozumieć, Black - odpowiedziała, silnie akcentując ostatnie słowo. Zapadła głęboka cisza, którą przerywały jedynie ciche tykania zegara. Żadne z nich się nie odzywało, żadne nie próbowało podjąć na nowo rozmowy. Czas dłużył się w nieskończoność, a Dorcas zaczęła czuć się nieco skrępowana. W końcu zdecydowała się zadać pytanie, które od dłuższego czasu ją nurtowało, wywiercając dziurę w głowie i myślach.
- Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała z wielką, nieukrywaną ciekawością. Była doskonale świadoma tego, że Black prawdopodobnie jej nie odpowie. Nie pomyliła się. Regulus nadal stał pogrążony w ciszy. Otworzył prawie niezauważalnie usta, ale równie szybko je zamknął, najwyraźniej decydując, że nie ma sensu odpowiadać na to pytanie. Zamiast tego skierował szybkim ruchem różdżkę, w stronę zaskoczonej nagłym obrotem spraw, Dorcas.
- Teraz jesteśmy kwita. Ty mnie uratowałaś i ja cię uratowałem. Szkoda tylko, że nie będziesz pamiętać komu powinnaś być wdzięczna za uratowanie życia. Obliviate - snop światła trafił prosto w Dorcas.
Tak, wiem. Emmelina Vance została zamordowana latem 1996 roku, ale ja na potrzeby opowiadania uśmierciłam ją 18 lat wcześniej. Mam nadzieję, że fani Emmeliny mi to wybaczą ;).
Która część rozdziału podobała Wam się najbardziej? :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)