środa, 30 lipca 2014

Rozdział 4. Bitwa o Ministerstwo


Rozdział pojawił się szybciutko, ponieważ uderzyła mnie nagła fala życiodajnej weny :). Kiedy pojawi się następny? Naprawdę nie wiem. Korzystam teraz z uroków wakacji i mam dosyć ograniczony czas :).
Dedykowany Charlotte Petrova z charlotte-petrova-dramione.blogspot.com i dramione-wymiana.blogspot.com. Serdecznie zapraszam na jej dwa wspaniałe blogi! Naprawdę kawał świetnej i przyjemnej lektury :). Dziękuję za to, że zostałaś i nie zwątpiłaś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy, Kochana :). Każda literka, każde słowo, każde zdanie tego rozdziału są dla Ciebie.

PS. Za wszystkie błędy z góry przepraszam. Miłej lektury!

PS2. Czy tylko ja mam takie wrażenie, że ten rozdział zawiera w sobie nutkę ironii? To moja subiektywna opinia, więc nie każdy musi się ze mną zgadzać :). Rozdział pełen zwrotów akcji i emocji. Zresztą sami się przekonajcie. Nie przeciągam dłużej :). Mam nadzieję, że wyrazicie swoją opinię w komentarzach ;).
Buziaki
Wasza Czarna Róża

" Nigdy nie wiesz, czy nie żegnasz się z kimś po raz ostatni "


2 tygodnie później

   - Jestem w ciąży, Dorcas.
Właśnie te słowa usłyszała panna Meadowes, na chwilę przed walką w ministerstwie. Spojrzała na Ann Wright wzrokiem pełnym zaskoczenia i opadła ciężko na miękki fotel w jednym z pokoi Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
- Czy Remus...- zaczęła ostrożnie.
- Nie, nie wie. I najlepiej będzie jeśli na razie się nie dowie. Tylko ty i Alicja wiecie - powiedziała cicho, kręcąc się przy tym nerwowo. Nawet z daleka było widać, że jest jednym, wielkim kłębkiem nerwów.
- Ann, nie możesz... Pomyślałaś chociaż przez chwilę o tym, że coś może stać się dziecku? Nie masz gwarancji, że wrócisz - wyszeptała cicho Dorcas, biorąc przy tym głębszy oddech. Płuca wypełniło jej ciepłe i czyste powietrze.
- Właśnie dlatego nie chcę żeby Remus się dowiedział. Jestem pewna, że zareaguje dokładnie tak, jak ty, a ja chcę walczyć i nikt nie zmieni mojej decyzji- jej głos był zimny i zdecydowany. Cała Ann.. Jak się uprze, to nikt i nic nie zdoła jej przekonać.
- I mam nadzieję - kontynuowała ciszej - że nic mu nie powiesz. W odpowiednim momencie się dowie, ale jeszcze nie teraz.
- Oczywiście, możesz na mnie liczyć, ale musisz wiedzieć, że nie pochwalam twojej decyzji i postępowania. Remus powinien się dowiedzieć teraz, a ty zostać w Białej Damie. Jesteś strasznie lekkomyślna i nieodpowiedzialna. Nie znałam cię z tej strony, Ann - mówiąc to wstała z fotela i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi i nie obdarzając Ann, ani jednym spojrzeniem. Panna Wright wpatrywała się tępo w przyjemnie strzelający ogień z kominka. Była przekonana, że jej decyzja jest jak najbardziej słuszna. Spojrzała ostatni raz na wijące się w dzikim tańcu płomienie, po czym również opuściła pokój.
                              
                               ~*~
 
   - Jesteście gotowi? - głos profesora Dumbledore'a rozniósł się echem po całym pomieszczeniu. Wszyscy na znak potwierdzenia unieśli w górę zapalone różdżki. W powietrzu czuć było silne podekscytowanie, które najmocniej biło od najmłodszych członków Zakonu.
- Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam szczęścia. Pamiętajcie moi drodzy, że jeśli wszyscy będziemy trzymać się razem i współpracować, to z całą pewnością uda nam się ochronić ministerstwo - uśmiechnął się przyjaźnie, obdarzając każdego z osobna dodającym otuchy spojrzeniem.
- Profesorze, czy zaklęcia antyteleportacyjne i antywłamaniowe zostały ściągnięte z ministerstwa? W przeciwnym razie ciężko nam będzie się tam dostać, bo wszystkie kominki w ministerstwie magii zostały zablokowane przez śmierciożerców - zapytał z ciekawością Remus.
- Zapewniam cię Remusie, że zaklęcia antyteleportacyjne i antywłamaniowe zostały ściągnięte. Śmierciożercy osobiście się o to postarali - mówiąc to skierował swoje kroki w stronę wyjścia.
Sprawa była poważna, bardzo poważna, dużo poważniejsza niż większość myślała. Ministerstwo Magii zostało niespodziewanie zaatakowane i potrzebowało natychmiastowej pomocy. Członkowie Zakonu stanęli w równym rzędzie, przed złotą bramą posiadłości McKinnon'ów i teleportowali się po kolei do miejsca przeznaczenia, do miejsca, w którym najmłodsi zakonnicy stoczą swoją pierwszą poważną walkę przeciwko siłom ciemności. Brakowało tylko dwóch osób, Miriam Goldenmayer i Rubeusa Hagrida, który wyruszył na tajną misję, o której szczegółach wiedział tylko Dumbledore. Dorcas złapała delikatną dłoń Lily i uścisnęła ją mocno, desperacko. Sama nie wiedziała dlaczego pod jej powiekami zebrały się piekące łzy. Przecież się nie żegnają, wszystko będzie dobrze, prawda? Spojrzała w jasnozielone tęczówki przyjaciółki i z panicznym strachem i przerażeniem uświadomiła sobie, że być może widzą się po raz ostatni.. Dlaczego życie, tak szybko kazało im dorosnąć? Dlaczego?
                           
                                ~*~

   Teleportowali się do holu głównego Ministerstwa Magii. Widok jaki tam zastali przeszedł ich najśmielsze oczekiwania. Pracownicy, aurorzy, a nawet sama minister magii, Milicenta Bagnold, walczyli desperacko z całą hordą zamaskowanych śmierciożerców. Zaklęcia wirowały w powietrzu, tworząc mozaikę różnokolorowych, niebezpiecznych barw. Sługusów Voldemorta było zdecydowanie, zdecydowanie więcej. Na ziemi leżały bezwładne i pozbawione życia, ciała śmierciożerców i pracowników ministerstwa. Lily, James i reszta zniknęli gdzieś w odmętach walki. Dorcas niespodziewanie poczuła uścisk na ramieniu i odwróciła się z zamiarem zaatakowania przeciwnika. Przeciwnikiem tym okazał się Syriusz, który ku jej ogromnemu zaskoczeniu, przyciągnął ją zaborczo do siebie i wpił się desperacko i brutalnie w jej usta. Jego pocałunek przypominał wybuch gorącego wulkanu. Niemalże czuła krew buzującą szaleńczo w jego żyłach i szybkie bicie serca. Całował ją jakby nie miał pewności czy będzie dane im zobaczyć się raz jeszcze.
- Obiecaj mi, Dorcas - zażądał tonem nieznoszącym sprzeciwu, opierając czoło o jej czoło. - Przyrzeknij mi, że będziesz na siebie uważać. Jeśli poczujesz, że ta bitwa nie jest na twoje siły, wycofasz się. Przyrzeknij mi, Dorcas! - niemal krzyknął i przytulił ją mocno, jakby swoimi silnymi ramionami chciał osłonić i ochronić ją przed całym złem świata. Zdobyła się tylko na delikatne kiwnięcie głową. W normalnej sytuacji potraktowałaby Syriusza porządnym Cruciatusem za ten pocałunek, ale teraz, w tym momencie, w obliczu tego, co ich czekało, nie miała serca tego zrobić. Jednak nie poczuła nic, kompletnie nic, podczas tego pocałunku. Żadnych motylków, żadnych fajerwerków, żadnego pożądania. Równie dobrze mogłaby całować się ze ścianą. Dawne zauroczenie Syriuszem Blackiem minęło bezpowrotnie. Pozostał tylko swego rodzaju sentyment do tych wspaniałych momentów, które razem przeżyli. Ścisnął mocno jej dłoń i zniknął w tłumie walczących, posyłając jej ostatnie, pełne uczucia spojrzenie. Dorcas obiecała sobie  poważnie porozmawiać z Syriuszem i ustalić ponownie granicę między nimi. Jeśli oczywiście uda im się wyjść cało z tego starcia. Rzuciła się w wir walki, raz za razem powalając kolejnych śmierciożerców na ziemię. Nie miała litości dla żadnego z nich. Lawirowała między nimi, z wyrazem determinacji i pewności na twarzy. Zielony promień przemknął zaledwie cal od jej twarzy i trafił prosto w młodą kobietę, która osunęła się bezwładnie na podłogę. Jej szeroko otwarte oczy zastygły w wyrazie całkowitego przerażenia i strachu. Meadowes dosyć dobrze kojarzyła tę kobietę. Wiedziała, że jest zamężna i niedawno urodziła synka.. Dorcas z furią wypełniającą całe jej ciało, pobiegła w stronę śmierciożercy, omijając ciała zabitych i nie wahając się ani chwili posłała w jego stronę serię potężnych zaklęć. Różnokolorowe promienie trafiły w jego klatkę piersiową, a on runął całym ciężarem na zimną posadzkę. Podeszła do niego pewnym krokiem i ściągnęła jego maskę. Rabastan Lestrange, szwagier kuzynki Syriusza, Bellatriks.
- Ty mały, brudny mieszańcu! Pożałujesz, że śmiałaś zaatakować mojego brata! - krzyczał z wściekłością i pasją Rudolfus, kierując się w stronę Meadowes i posyłając raz za razem zaklęcia w jej stronę. Jego oczy błyszczały szaleńczo, a każde rzucone zaklęcie było doskonale przemyślane. Bała się go, ale walczyła najlepiej i najdzielniej jak umiała. Był zdecydowanie silniejszy i bardziej doświadczony, ale na korzyść Dorcas przemawiała szybkość i zwinność. Zaklęcia wylatywały z jej różdżki, jak z karabinu maszynowego. Niestety, żadne z nich nie zrobiło nawet najmniejszego wrażenia na Rudolfie. Brakowało jej już sił, a nadgarstek palił mocno, domagając się natychmiastowego odpoczynku. Chwila nieuwagi wystarczyła, by jej nogę przecięło zaklęcie tnące. Zacisnęła usta i dalej walczyła, mimo, że z rozcięcia na jej nodze obficie sączyła się ciemnoczerwona posoka. Starała się odciążać w jakiś sposób zranioną nogę, ale kiedy kolejne zaklęcie trafiło w to samo miejsce, nie wytrzymała i osunęła się na ziemię, krzycząc z bólu. Na nodze pojawiły się bąble, z których ciurkiem wypływała świeża krew i gęsta, niezidentyfikowana maź. Przy upadku różdżka wypadła jej z ręki i zniknęła w tłumie walczących. Lestrange uniósł wysoko różdżkę, by wypowiedzieć te dwa słowa, słowa mrożące krew w żyłach. Jego usta wykrzywiał pełen triumfu uśmieszek. Rudolf może i był inteligentny i doświadczony, ale jego pewność siebie i niedocenienie przeciwniczki, doprowadziły go do zguby. Jakaś niezidentyfikowana siła rzuciła nim, jak workiem ziemniaków. Lestrange  uderzył bardzo mocno w ścianę, robiąc przy tym dziurę, przez którą wyleciał do drugiego pomieszczenia. Jednak nauka magii niewerbalnej do czegoś się przydała, pomyślała i zaśmiała się w duchu.
                             
                                 ~*~
 
   Lily, która walczyła dzielnie, powalała raz za razem kolejnych śmierciożerców. Nie miała większego problemu w pojedynku z nimi, nawet gdy musiała walczyć z paroma przeciwnikami na raz. Jej różdżka raz za razem wystrzeliwała świetliste promienie, które bez problemu docierały do celu. Adrenalina płynąca w żyłach, dodawała jej odwagi i odganiała strach. "Tańczyła" między sługami ciemności, jakby od zawsze miała we krwi walkę. Mimo, że z całych sił starała się skupiać na walce, to nie mogła się powstrzymać, by od czasu do czasu poszukać wzrokiem znajomych twarzy, a przede wszystkim rozczochranej czupryny i długich brązowych włosów. Gdy ujrzała w kotłującym się tłumie walczących, upadającą Dorcas, bez zastanowienia pobiegła jej na pomoc, ale drogę zagrodził jej kolejny śmierciożerca, który posłał w stronę rudowłosej serię skomplikowanych zaklęć. Odbiła je zręcznie, jednocześnie kontrolując wzrokiem przebieg walki Dorcas. Uśmiechnęła się z ulgą, gdy Meadowes pokonała swojego przeciwnika. Lily poczuła, jak w jej żyły i mięśnie wstępuje nowa, jeszcze większa siła. Jednym płynnym ruchem nadgarstka, powaliła na ziemię trzech śmierciożerców. Świetlisty promień szybował z zawrotną prędkością w jej stronę, a gdy dotarł do upragnionego celu, upadła, jak marionetka, której poprzecinano sznurki. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Rude loki rozsypały się w nieładzie, różdżka potoczyła się po podłodze, a twarz i ręce pokryły się głębokimi, piekielnie mocno krwawiącymi szramami. Nie miała siły, by się podnieść, powieki zrobiły się ciężkie, jak z ołowiu. Zamaskowana postać zbliżała się w jej stronę powolnym, leniwym krokiem, jakby napawając się widokiem rozbrojonej i bezbronnej, skazanej na jego łaskę, Lily Evans. Oczy ukryte za maską błyszczały złowrogo. Czy tak ma wyglądać jej koniec? Nie zdążyła się pożegnać z rodzicami, przyjaciółmi, Jamesem.. Miała ochotę zapłakać głośno, ale nie chciała dać tej satysfakcji przeciwnikowi. Czyżby wysoko uniesiona różdżka, niczym topór kata, będzie ostatnim, co zobaczy w swoim krótkim życiu? Tyle marzeń i planów.. To nie tak miało wyglądać.. Kocham cię James, wyszeptała cicho, wiedząc, że śmierć właśnie złapała ją w swoje ostre jak brzytwa szpony. Dwa słowa, tak proste i banalne, jak to tylko możliwe, a zawierające w sobie prawdziwe piękno i uczucia. Zamknęła oczy, widząc już bramy raju..
                               
                                 ~*~

   James i Syriusz tworzyli w walce niepokonany, piekielnie silny duet. Stojąc plecami do siebie, stawiali czoło wielu przeciwnikom jednocześnie. Zaklęcia wystrzeliwały z ich różdżek, siejąc spustoszenie, a oni śmiali się głośno, gdy odkrywali, że za maskami kryją się znajome twarze. Bezlitośnie ranili przeciwników, w szalonym tańcu ekstazy. Rogacz omiótł wzrokiem tłum walczących, rozpaczliwie szukając w nim Lily. Jednak nigdzie nie mógł odnaleźć rudej czupryny. Jego zdenerwowanie osiągnęło jeszcze wyższy poziom, gdy zorientował się, że śmierciożercy zdołali rozdzielić jego i Łapę. Syriusz właśnie walczył z czwórką śmierciożerców, otoczony przez nich w ciasnym kole. Chciał pobiec do przyjaciela, ale sam był w nie lepszej sytuacji niż Syriusz. Walczył zaciekle, jednocześnie szukając wzrokiem panny Evans. Jeśli coś jej się stanie z całą pewnością nigdy sobie tego nie wybaczy. Zauważył, jak do Syriusza dołącza Remus, który pomógł mu nieco rozrzedzić  to całe parszywe towarzystwo, które otoczyło Łapę ze wszystkich stron.
- Drętwota! - krzyknął James, rzucając zaklęcie w stronę śmierciożercy, który właśnie zamierzał pozbawić życia walczącą zaciekle i odwróconą do niego plecami, minister magii, Milicente Bagnold. Kobieta zauważając, że James prawdopodobnie uratował jej życie, posłała w jego stronę wdzięczny, pełen podziękowania uśmiech. Chwilę później pojawiło się przed nim dwóch kolejnych śmierciożerców.
- Witaj, James. Chyba przyda ci się pomoc -  do jego uszu dotarł delikatny, ale zdecydowany głos.
Emmelina Vance dołączyła do niego i jednym zwinnym ruchem nadgarstka rzuciła zaklęcie. Czerwony snop światła trafił w śmierciożercę, który właśnie miał zamiar zaatakować niczego nieświadomego Jamesa.
- Dzięki - wychrypiał tylko.
Połączył siły z Emmeliną i razem odpierali ataki sług ciemności. Osłaniali się wzajemnie i współpracowali, jakby znali się bardzo dobrze od wielu lat. Niestety mimo usilnych starań, zostali otoczeni przez sześciu śmierciożerców, którzy na domiar złego posyłali zaklęcia z taką szybkością i dokładnością, że James sam już nie wiedział ile jeszcze zdoła wytrzymać. Gdzieś w tłumie mignęły mu czupryny Franka i Lily. Jadowicie zielony promień przemknął zaledwie kilka centymetrów od jego lewego ucha i ugodził w tył głowy dzielnie walczącą z trzema śmierciożercami na raz, Vance. Czas zwolnił swój bieg, gdy szczupła sylwetka Emmeliny zastygła i powoli osunęła się na twardą podłogę. Blask życia i podniecienia w jej oczach, gasł powoli, niczym wypalająca się świeczka, aż w końcu ulotnił się na zawsze, pozostawiając po sobie jedynie zimną, arktyczną pustkę. Brązowe oczy stały się puste, zamglone i martwe.. Wściekłość i furia zawrzały w ciele Jamesa. Cała szóstka śmierciożerców została dosłownie zmieciona z powierzchni ziemi. Podbiegł do nieruchomego ciała Emmeliny i zamknął jej szeroko otwarte oczy. Na zastygłej, pozbawionej życia, młodej i pięknej twarzy, błąkał się delikatny uśmiech.
                             
                                ~*~

   Syriusz czuł jak zdenerwowanie wypełnia całe jego ciało. Czarne, hebanowe włosy przykleiły mu się do spoconego karku. Zastanawiał się gdzie zniknęła jego Dorcas, a na domiar złego horda śmierciożerców goniła go, posyłając w jego stronę snopy różnokolorowego światła. Rozpaczliwie biegał po całym holu głównym Ministerstwa Magii, jednocześnie rzucając zaklęcia za siebie.
- Duro! - wykrzykiwał raz za razem, a goniący go śmierciożercy, jak na zawołanie zamieniali się w kamień. Czuł, jak siły opuszczają jego ciało. Miał tylko nadzieję, że Rogacz jakoś sobie radzi. Gdy go widział ostatni raz, całkiem nieźle dawał sobie radę w towarzystwie Emmeliny. Nagle w tłumie mignęła mu znajoma, wysoka postać.
- Regulus? - wyszeptał sam do siebie. Niemożliwe, z pewnością to wszystko mu się przewidziało. Niemożliwe, prawda?! W tym samym momencie ciężki posąg czarodzieja upadł z ogłuszającym łoskotem, przygniatając boleśnie jego ciało. Z ust Syriusza Blacka wyrwał się krótki, urywany krzyk. Ciemność zawładnęła nim całkowicie.
                              
                                 ~*~

   Glizdogon walczył zaciekle z zamaskowanym śmierciożercą. Dawał z siebie wszystko, nie oszczędzał swoich sił. Mimo wszystko czuł, że dłużej nie wytrzyma. Zakrwawiona ręka, z której wystawało mięso i ścięgna, piekielnie go paliła. Ból rozrywał go na kawałki, opanowywał ciało i umysł. Czuł metaliczny zapach krwi.  Mięso w kontakcie z powietrzem wydzielało obrzydliwy, wywołujący mdłości, odór. Wiedział, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśli, to długo tak nie pociągnie. Doskonale widział jak Rogacz i Łapa świetnie dają sobie radę z kilkoma przeciwnikami na raz, a on nawet nie potrafi poradzić sobie z jednym.. Siła zaklęcia posłanego przez Petera, odrzuciła śmierciożercę, który z łoskotem uderzył w twardą ścianę i upadł z hukiem na twardą posadzkę. Udało mu się, nawet sam nie wiedział, że tak potrafi.. Jego radość nie trwała jednak długo, bo już po chwili stanął przed nim kolejny przeciwnik. Był zdecydowanie silniejszy i bardziej doświadczony od poprzedniego. Peter z coraz większą paniką i strachem rzucał zaklęcia, które jego przeciwnik odbijał z dziecinną łatwością. Jak on bardzo pragnął być teraz w ciepłym, przytulnym domku. Śmierciożerca coraz bardziej spychał go do defensywy. Ręka Glizdogona trzęsła się niemiłosiernie, a on zaczął modlić się w duchu o ratunek. Pot spływał strumieniami po jego pulchnej twarzy, serce zaczęło galopować, jakby miało zaraz wyskoczyć. Gdy dotknął plecami przeraźliwie zimnej ściany, wiedział już, że to koniec. Jego koniec..
- Expelliarmus! - ryknął grubym i mocnym głosem zamaskowany śmierciożerca. Różdżka wyleciała z dłoni Petera Pettigrew i potoczyła się delikatnie po posadzce. Zamknął oczy i czekał pokornie na kostuchę. Nie, nie bał się śmierci, śmierć jest igraszką w porównaniu do twardej szkoły życia. Modlił się tylko, by śmierciożerca nie zdecydował się zabawić trochę dłużej ze swoją ofiarą, bo Peter doskonale zdawał sobie sprawę, że tortury są dużo gorsze od samej śmierci. Jeszcze nigdy nie poczuł na swojej skórze działania zaklęcia Cruciatus, ale miał świadomość, że jest to straszne, pełne okropnego bólu, przeżycie. Peter pamiętał jak przez mgłę, lekcję Obrony Przed Czarną Magią, na której nauczyciel stwierdził, że Avada Kedavra jest małym pryszczem, w porównaniu do Cruciatusa. I trudno było się z nim nie zgodzić. Niespodziewanie jednak, barczysty śmierciożerca upadł z  łoskotem na podłogę. Peter otworzył nieśmiało, pełne strachu oczy i jakież było jego zdziwienie, gdy ujrzał przed sobą szczupłą sylwetkę Jamesa Pottera, stojącą nad bezwładnym ciałem śmierciożercy. Odetchnął z ulgą, a uczucie paniki przeminęło.
- Nic ci nie jest, Glizdek? - zapytał z troską w głosie, James.
- Nie, wszystko w porządku - Peter zdobył się na nikły uśmiech, starając się nieporadnie ukryć przed wzrokiem Rogacza, swoją zakrwawioną i poszarpaną rękę.
- Dziękuję ci - wybąkał, sam zaskoczony swoją nagłą szczerością.
- Za co?
- Za wszystko James, za wszystko mój przyjacielu.
                               
                                ~*~
 
   Jednak śmierć nie nadchodziła. Lily otworzyła delikatnie oczy, wybudzając się ze stanu nieprzytomności i prawie zachłysnęła się powietrzem. Jej szmaragdowe tęczówki rozszerzyły się w wyrazie całkowitego zdumienia i zawodu. Uderzenia serca stały się słabsze i płytsze, w oczach stanęły jej łzy, łzy które pojawiły się mimo jej woli. Nad nią pochylał się jej dawny przyjaciel, Severus Snape, który szeptał pod haczykowatym nosem jakieś zaklęcia. Był ubrany w strój śmierciożercy, ale nie miał na twarzy maski. Ciało śmierciożercy, który chciał ją zabić, leżało kawałek dalej. Maska już nie zakrywała jego twarzy, dzięki czemu mogła się przyjrzeć swojemu niedoszłemu zabójcy. Jonathan Mulciber, chłopak z jej rocznika. Piekące i bolesne szramy zniknęły z jej twarzy i rąk, a zastąpił je kojący chłód. Siły zaczęły jej wracać, uczucie senności całkowicie minęło. Sev, Severus, jej dawny przyjaciel stał się.. Nie mogła nawet w myślach wymówić tego słowa. To co było jednym z jej najgorszych koszmarów właśnie się spełniło, a dowód tego właśnie pochylał się nad nią. Dlaczego? Tyle pytań kłębiło się w jej głowie. Dlaczego wybrał tą złą stronę? Może zrobił to w akcie zemsty na niej?
- Sev.. - wyszeptała cichutko, a czarne, niezgłębione oczy, jakby na komendę spojrzały prosto w jej tęczówki.
- Lily.. - wychrypiał, wymawiając jej imię w specyficzny, jakby pełen uwielbienia sposób, jednocześnie dotykając z wahaniem jej gładkiego policzka.
- Dlaczego, Severusie? Dlaczego? - jej głos drżał, a ona sama ledwo powstrzymywała się od płaczu. Jedna samotna łza wymknęła się z jej oka, mimo, że powstrzymywała ją z całych sił. Severus z delikatnością i czułością wytarł jej policzek.
- To najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć, nie żałuję jej - odparł zdecydowanie, ale coś w jego głosie sprawiało, że Lily nie mogła mu do końca uwierzyć.
- Kłamiesz, Severusie. Znam cię na tyle dobrze, że wiem doskonale, że już żałujesz tej decyzji - wyszeptała tak cicho, że nie była pewna czy Severus słyszał, co powiedziała.
- Nie znasz mnie, Lily. Zawsze pokazywałem ci to, co chciałaś widzieć. Nigdy nie byłem sobą w twojej obecności - jego głos był zimny i taki obcy.. To nie był ten Severus, którego obraz, tak usilnie utrwaliła sobie w pamięci. Ten obecny Severus, był zły, był śmierciożercą..
- A więc nasza przyjaźń tak naprawdę nigdy nie istniała, była jedną wielką farsą? - gula w jej gardle z każdym kolejnym słowem coraz bardziej się powiększała.
- Dokładnie. W twojej obecności zawsze udawałem ohydnie dobrego, ale wewnątrz mnie od zawsze siedział potwór, który tylko czekał na dogodny moment, by się uwolnić i rozwinąć skrzydła - zaśmiał się lodowato, a przez całe ciało Lily przeszły dreszcze. Każde słowo wypowiedziane przez Severusa raniło niewidzialnym ostrzem jej serce i kroiło je z dziką lubością na bardzo drobne kawałeczki. Nie pamiętała, by kiedykolwiek odezwał się do niej w taki sposób. No może raz.., ale wtedy przemawiały przez niego wściekłość i upokorzenie, a teraz był całkowicie opanowany i zimny, jak wielka góra lodowa. Mimo pamiętnego wydarzenia z piątego roku nauki, Lily nigdy nie zapomniała o wspaniałej przyjaźni, niegdyś łączącej ją z Severusem. Ciężko jest zapomnieć o osobie, która znaczy dla nas wiele, nawet jeśli bardzo nas zraniła i skrzywdziła. Czasami miała do siebie pretensje, że nie starała się uratować tej przyjaźni, kiedy jeszcze była na to szansa, a teraz wszystko runęło, runęło niczym biblijna wieża Babel.. Może gdyby mu wybaczyła, wszystko potoczyłoby się inaczej? Echo ich przyjaźni, pełnej pięknych, zamglonych wspomnień, zapomnianej i zatartej przez czas. Przyjaźni, która tak naprawdę nigdy nie istniała.. A ona już dawno wybaczyła mu to, że nazwał ją, nazwał ją.. szlamą..
- Odejdź, nie chcę na ciebie patrzeć - wysyczała jadowicie, starając się opanować drżenie głosu.
- Żegnaj, Lily - jego zimne, jak u trupa, blade usta dotknęły delikatnie jej czoła, niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Spojrzał ostatni raz w jej oczy, po czym rozpłynął się niczym senna zjawa. Lily  sięgnęła po swoją wierzbową różdżkę i wstała ostrożnie. Jej świat zawirował, ale już po chwili wszystko wróciło do normy. Nie, nic nie wróciło do normy. Nie mogła pozbyć się dziwnego wrażenia, że jakaś maleńka cząstka jej duszy właśnie umarła.. Nieodwołalnie, bezpowrotnie, na zawsze..
                              
                                ~*~

   Dorcas znalazła swoją różdżkę i wyleczyła pośpiesznie zranioną nogę, mimo to, nadal delikatnie kulała. Dalej walczyła z całych sił, zmiatając niczym wiatr liście, kolejnych śmierciożerców. Jej myśli były całkowicie pochłonięte walką, ale gdy przed oczami mignęła jej sylwetka Lily, na chwilę straciła czujność. To wystarczyło. Z głośnym hukiem i jękiem, uderzyła w twardą niczym skała, ścianę. Siła rzuconego zaklęcia sprawiła, że na krótki moment straciła poczucie rzeczywistości i czasu. Osunęła się po zimnej ścianie i upadła z głośnym łoskotem na posadzkę. Coś chrupnęło nieprzyjemnie, a jej lewa ręka zabolała tak mocno, że myślała, że zaraz oszaleje i zemdleje. Przeszywający ból, wypełnił każdy nerw, komórkę i włókienko jej ciała, niczym rozżarzone do czerwoności żelazo. Miała ochotę krzyczeć tak mocno, aż pękną jej płuca. Łzy stanęły w oczach, zamazując obraz. Mimo wszystko doskonale widziała, że Zakon i ministerstwo wygrywają. Śmierciożerców było coraz mniej. Jedni stchórzyli i uciekli, a inni leżeli na ziemi, zabici lub nieprzytomni. Ci którzy zostali i jeszcze byli przy życiu bronili się rozpaczliwie. Zerknęła na lewą rękę, która zwisała bezwładnie i zacisnęła mocniej szczęke. Spojrzała na miejsce, w którym powinien stać jej przeciwnik, ale ku jej ogromnemu zdziwieniu i zaskoczeniu, jego już nie było. Wstała ostrożnie, ignorując ból promieniujący z całego jej obolałego ciała. Rozejrzała się, ale różdżki już nie było. Musiała jej wypaść przy upadku. Nagle, przez lukę powstałą, po zwalonym z nóg śmierciożercy, Dorcas zauważyła Ann. Leżała na ziemi, całkowicie bezbronna i rozbrojona. Kilka metrów od niej stał śmierciożerca, który właśnie zamierzał się do rzucenia kolejnego zaklęcia. Dziecko, ona nosi w sobie dziecko.. Postąpiła całkowicie odruchowo. Biegnąc rozpaczliwie, nie zważając uwagi na nogę, mijając kolejne martwe i nieprzytomne ciała, z sercem, które podeszło jej pod gardło, stanęła na drodze świetlistego snopu swiatła, który wyleciał z różdżki śmierciożercy, by ugodzić bezbronną Ann. Kolizja była nieunikniona. Rozpostarła szeroko ramiona i osłoniła pannę Wright, przed niszczycielskim działaniem zaklęcia. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie poczuła bólu, gdy promień trafił prosto w jej twarz. Przed oczami stanęły jej sceny z życia. Niczym klatki przesuwały się, ukazując napiękniejsze i najgorsze momenty z całego jej dotychczasowego życia. Uśmiechnięte twarze oddanych przyjaciół, rodziców i te piękne, tajemnicze ciemnobrązowe oczy.  Upadła prosto w ramiona Ann, która krzyczała przeraźliwie i przytulała do swojej piersi bezwładne ciało Dorcas. Meadowes już nigdy miała nie zapomnieć, tego mrożącego krew w żyłach wrzasku. Chwilę później obie czarownice pogrążyły się w całkowitej i bezdennej ciemności.
                               
                                  ~*~
 
   Bitwa skończona, śmierciożercy zostali pokonani, ministerstwo zostało uratowane, a Voldemortowi nie udało się go przejąć. Jednak nikt się nie cieszył. Czarodzieje płakali nad ciałami zabitych przyjaciół i bliskich, a ci którzy przeżyli i ponieśli rany, zostali opatrywani. Wszyscy śmierciożercy, którym nie udało się zbiec i przeżyli, zostali natychmiastowo zesłani do Azkabanu.
- Lily.. - James przytulił do siebie drobną, rudowłosą dziewczynę, która wtulała się w niego z uczuciem. - Już koniec, wygraliśmy - pocieszał ją, jednocześnie kreśląc przyjemne kółka na jej plecach. Jego mahoniowa różdżka zwisała mu smętnie z ręki. Wzrok Jamesa padł na zapinany worek, w którym leżało ciało Emmeliny Vance. Mimowolnie wzdrygnął się, w pełni świadomy, że to on mógł tam leżeć zamiast niej. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło go od niechybnej śmierci. Jeszcze nigdy śmierć nie była tak blisko Jamesa Pottera. Obok niego siedział Peter, którego ręka była już całkiem zdrowa, pozostała na niej jedynie mała, ledwo widoczna blizna. Marlena, Alicja i Frank, rozmawiali cicho, wyraźnie podłamani. Lily wtulona w bezpieczne ramiona Jamesa, nie odzywała się, siedziała cichutko, zamknięta w swoim świecie. Musiała w ciszy przetrawić, to co się wydarzyło. Widok Severusa, upadające martwe ciała.. Głowa pękała jej od natłoku myśli i obrazów. Mimowolnie mocniej wtuliła się w tors Jamesa. Pachniał przyjemnie, tak bezpiecznie, męsko i... huncwocko. Ann została uratowana. Właśnie uzdrawiali ją uzdrowiciele, używając do tego serii skomplikowanych zaklęć leczniczych. Biała, jak papier leżała na noszach i oddychała z trudem, szepcząc coś niewyraźnie pod nosem. Jej blond włosy rozsypały się w nieładzie wokół twarzy. Remus trzymał ją z czułością i zmartwieniem za rękę, nie odstępując jej nawet na krok. W stronę Jamesa i Lily biegła jakaś  postać. Czarodziejem tym okazał się wyciągnięty dosłownie przed chwilą, spod ciężkiego posągu, uzdrowiony Syriusz. Łapa rozejrzał się panicznie po otoczeniu, a gdy jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Pottera, wydusił z siebie.
- Myślałem, że Dorcas jest z wami, nigdzie jej nie ma..
Lily zerwała się gwałtownie, jej rude loki poruszyły się niespokojnie. Oczy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
- Jak to jej nie ma?! - prawie wykrzyczała, a złość i wszechogarniający strach, zawładnęły nią całkowicie. Głowa pulsowała, jakby miała za chwilę wybuchnąć. To wszystko ją przerastało. Nigdy nie była ze stali i nie miała najmniejszego zamiaru udawać, że teraz coś się zmieniło.
- Zniknęła, zapadła się pod ziemię. Znaleziono jej różdżkę, ale jej samej nigdzie nie ma. Ann była ostatnią osobą, która ją widziała - wykrztusił z trudem Syriusz i usiadł obok Jamesa, ukrywając twarz w dłoniach.
                             
                                   ~*~

   Dorcas Meadowes nie miała najmniejszego pojęcia gdzie się znajduje. Gdy otworzyła oczy, jej otumanione zmysły zarejestrowały, że znajduje się w ciemnym pomieszczeniu, które oświetla jedynie pojedynczy płomień świeczki, a ona sama leży na czymś miękkim. Bała się, naprawdę się bała. Nie wiedziała gdzie jest, a ostatnią rzeczą jaką pamiętała, był świetlisty płomień szybujący w jej stronę. Wyczuła czyjąś obecność w pomieszczeniu. Chciała wstać, ale przeszywający ból, promieniujący z całego ciała i głowy, skutecznie jej to uniemożliwił. Panika opanowała jej umysł, ciało zdrętwiało ze strachu. Może ktoś ją porwał? Ale z drugiej strony, po co miałby to zrobić? Ciemnobrązowe oczy spoglądały na nią uważnie. Tajemniczy człowiek zbliżył się powoli, a blask świeczki oświetlił jego szczupłą sylwetkę i twarz. Regulus Black, ubrany w strój śmierciożercy, jednak bez maski.
- Gdzie ja jestem? - wysyczała. Jej głos był słaby, czuła się, jakby wypiła z cztery butelki Ognistej Whisky.
- Ta informacja nie jest dla ciebie niezbędna do życia - wyszeptał tak cicho, że Dorcas musiała wysilić otumaniony przez działanie zaklęcia, słuch.
- Dlaczego mnie tu sprowadziłeś nędzny śmierciożerco?! - wykrzyczała. Ból przeszył jej głowę, była bliska omdlenia.
- Nie ruszaj się - rozkazał obojętnym tonem, zupełnie ją ignorując. Regulus zaczął szeptać jakieś zaklęcia, a ból i otumanienie powoli odchodziły. Odruchowo spojrzała na swoją złamaną rękę, która teraz była już sprawna i całkowicie zdrowa. Gdy racjonalne myślenie powróciło, zdała sobie sprawę z jednej nierealnej, niemożliwej i nieprawdopodobnej sprawy. Regulus Black prawdopodobnie uratował jej życie, śmierciożerca uratował jej życie, obcy człowiek uratował jej życie. Pytanie tylko, dlaczego to zrobił? A może ona postradała zmysły i wszystko to, co widzi jest tylko wytworem jej wyobraźni lub jedną, wielką iluzją? Policzek zapiekł ją niemiłosiernie, a ona odruchowo i nieco nerwowo dotknęła go ręką. Pod opuszkami palców wyczuła długą, głęboką szramę, ciagnącą się od skroni, aż do podbródka. Regulus zauważył jej nerwowy ruch i skierował różdżkę na jej policzek.
- Nie - powiedziała zdecydowanie, łapiąc go mocno za przedramię. - Chcę żeby to zostało - dodała. Puściła jego rękę, a on cofnął ją szybko. Jego wzrok stał się bardziej intensywny. Przyglądał jej się jeszcze bardziej badawczo, ale w tym zimnym spojrzeniu pojawiło się coś nowego, jakby ciekawość i zainteresowanie.
- Mogę wiedzieć dlaczego? Zazwyczaj kobiety nie lubią blizn - zapytał obojętnym tonem, w którym jednak można było dosłyszeć nutkę ukrytej ciekawości. Dorcas przez dłuższą chwilę zastanawiała się czy warto jest mu odpowiedzieć na to pytanie. Nie znała go, był jej całkowicie obcy. Właściwie to powinna zwiać stąd gdzie pieprz rośnie, a ona najzwyczajniej w świecie gawędzi sobie ze śmierciożercą, jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Przecież to jej wróg, a wrogów się zwalcza wszelkimi możliwymi sposobami. Mało ją obchodziło to, że uratował jej życie i wyleczył. Nikt nie kazał mu tego robić. Musiał mieć jakiś konkretny powód, by to zrobić. Ślizgoni w swoim działaniu, zawsze mają jakiś ukryty cel. Nie wierzyła, po prostu nie mogła uwierzyć, że Regulus Black zrobił to bezinteresownie. Bezinteresowność nie leży w naturze Ślizgonów i śmierciożerców. Los z niej wyraźnie zakpił. Dlaczego to nie mógł być ktoś inny? Dlaczego to akurat Regulus Black musiał ją uratować? Czuła się upokorzona, wściekła i zażenowana. Wolałaby zginąć śmiercią najokrutniejszą niż zostać uratowana przez śmierciożercę. Czy to nie brzmi abstrakcyjnie? Uratowana przez śmierciożercę. To wszystko nie mieści się w głowie. Jeden wielki żart stulecia, jak nie tysiąclecia. Przerywając swój wewnętrzny monolog, rozważając wszystkie za i przeciw, postanowiła jednak mu odpowiedzieć, w końcu, co miała do stracenia?
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale wiesz co? Odpowiem ci - zaczęła obojętnym, nieco znudzonym tonem. - Blizny, blizny uszlachetniają, dodają charakteru. Blizny to dowód naszej ciężkiej pracy, bólu, cierpienia. To wszystko nas wzmacnia i sprawia, że stajemy inni, dużo silniejsi - z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz mniej obojętny, pełen przekonania, że to co mówi jest właściwe i słuszne. Można było w nim wyczuć nutkę zdrowego fanatyzmu. - Ból po którym zostały nam te blizny już nie jest w stanie nas załamać, tak jak może zrobić to z innymi, którzy jeszcze tego nie doświadczyli - dokończyła swój długi monolog. Była na siebie zła, że tak łatwo udało się Regulusowi pociągnąć ją za język. Może użył na niej Veritaserum? A może to zaklęcie, którym oberwała w ministerstwie, osłaniając Ann, sprawiło, że coś pomieszało jej się w głowie i rozwiązało język? Boże, Ann.. Oby nic jej się nie stało.. Regulus uśmiechnął się delikatnie, prawie niezauważalnie, ale nie był to kpiący uśmieszek, tylko pełen zrozumienia.
- Jesteś intrygująca - stwierdził, ni z gruszki ni z pietruszki, zaskakując tym Dorcas. - Ale jednocześnie bardzo głupia - dokończył, posyłając tym razem kpiący półuśmiech.
- Dlaczego tak twierdzisz? - zapytała na pozór spokojnie, ale jednocześnie wewnątrz niej coś się zagotowało. Podniosła się do pozycji półleżącej.
- Zasłoniłaś tą dziewczynę własnym ciałem, bezinteresownie, lekkomyślnie, zupełnie nie bacząc na konsekwencje. Miałaś wielkie szczęście, uwierz mi. Gdyby to było zaklęcie uśmiercające, to nie rozmawiałabyś teraz ze mną - wyjaśnił, a w jego głosie słychać było niezrozumienie dla jej czynu.
- Nie zrozumiesz tego Black. Prawdziwa przyjaźń jest potężną siłą, a gdy trzeba jest w stanie nawet poświęcić życie za przyjaciela. Jest jedną z najczystszych ofiar, zaraz po oddaniu życia za własne dziecko. W sytuacji gdy oddaje się życie, nie patrzy się na swoje dobro, a na dobro przyjaciela - wypowiedziała to jednym tchem, z przerażeniem zauważając, że jej język coraz bardziej się rozwiązywał. Najczęściej żeby z niej coś wyciągnąć potrzeba było kilku butelek Ognistej. Jedynie Lily mówiła wszystko bez oporów, no prawie wszystko, bo niektóre sprawy i rzeczy należy zachować dla siebie. Regulus na jej wyjaśnienie prychnął z kpiną, ale mimo wszystko zauważyła, że był nieco inny niż na Nokturnie. W pozytywnym tego słowa znaczeniu.
- Chyba nigdy cię nie zrozumiem, Meadowes - podsumował rzeczowo.
- I nikt ci nie każe mnie zrozumieć, Black - odpowiedziała, silnie akcentując ostatnie słowo. Zapadła głęboka cisza, którą przerywały jedynie ciche tykania zegara. Żadne z nich się nie odzywało, żadne nie próbowało podjąć na nowo rozmowy. Czas dłużył się w nieskończoność, a Dorcas zaczęła czuć się nieco skrępowana. W końcu zdecydowała się zadać pytanie, które od dłuższego czasu ją nurtowało, wywiercając dziurę w głowie i myślach.
- Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała z wielką, nieukrywaną ciekawością. Była doskonale świadoma tego, że Black prawdopodobnie jej nie odpowie. Nie pomyliła się. Regulus nadal stał pogrążony w ciszy. Otworzył prawie niezauważalnie usta, ale równie szybko je zamknął, najwyraźniej decydując, że nie ma sensu odpowiadać na to pytanie. Zamiast tego skierował szybkim ruchem różdżkę, w stronę zaskoczonej nagłym obrotem spraw, Dorcas.
- Teraz jesteśmy kwita. Ty mnie uratowałaś i ja cię uratowałem. Szkoda tylko, że nie będziesz pamiętać komu powinnaś być wdzięczna za uratowanie życia. Obliviate - snop światła trafił prosto w Dorcas.


Tak, wiem. Emmelina Vance została zamordowana latem 1996 roku, ale ja na potrzeby opowiadania uśmierciłam ją 18 lat wcześniej. Mam nadzieję, że fani Emmeliny mi to wybaczą  ;).

Która część rozdziału podobała Wam się najbardziej? :)
 

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 3. Tchórz


Witajcie, Kochani..
 
   Na początku chciałabym Was bardzo, bardzo przeprosić. Jest mi strasznie wstyd, że musieliście tyle czekać na rozdział, ale różne problemy, sprawy prywatne i szkoła, sprawiły, że nie miałam na nic czasu. Bardzo brakowało mi tego bloga i tej historii, która śniła mi się po nocach, nie dając spokoju. Często myślałam o Was, tym opowiadaniu, ale dużo spraw się skomplikowało i mój wolny czas drastycznie się ograniczył. Jednak znalazłam w końcu ten upragniony czas i napisałam kolejny rozdział. Dedykuję go wszystkim tym, którzy zostali i nie zwątpili. Przykro mi, że wystawiłam waszą cierpliwość na próbę. Zawiodłam Was, ale zrobię wszystko, by odbudować to zaufanie.
Wasza zawstydzona,
Różyczka :)
Ps: Za wszystkie błędy i niedociągnięcia bardzo przepraszam. Miłej lektury ! :)


" Przeznaczenie stoi za ludźmi,
welonem tajemnicy zasłonięte,
i w dłoni trzyma kołczan z tysiącem zdarzeń "

" Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy "


Poruszał się niczym elegancki wąż. Szybko, przebiegle i z gracją. Jego bardzo szczupła i wysoka sylwetka lawirowała między ponurymi uliczkami, a on sprawiał wrażenie, jakby za wszelką cenę chciał pozostać niezauważonym. Ubrany w ciemny płaszcz i z mocno naciągniętym kapturem na głowie, doskonale wtapiał się w ciemne i brudne uliczki Nokturnu. Jednak Dorcas, która już od Dziurawego Kotła śledziła każdy krok Regulusa Blacka, nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem tajemniczego człowieka. Mimo, że bardzo podobny do Syriusza, Regulus w porównaniu do silnej, postawnej i sprężystej sylwetki brata, prezentował się mizernie, ale nadrabiał inteligencją i charyzmą oraz wzrostem, którym zdecydowanie górował nad bratem. Wiedziała, że przyjście za nim aż na Nokturn, było cholernie ryzykowne i niebezpieczne, ale miała nieodparte przeczucie, że Regulus miał do załatwienia jakąś bardzo ważną sprawę, a jej gryfońska ciekawość nie mogła tego tak zostawić. Naciągnęła najbardziej jak się dało ciemnobrązowy kaptur, rozejrzała się dyskretnie na boki i przyspieszyła kroku. Miała dziwne wrażenie, że każdy na nią spogląda, jakby chciał ją okraść i zabić. Ponure i przerażające twarze podejrzanych typków napawały ją obrzydzeniem, a wystawy sklepowe przezentowały dziwaczne rzeczy, których Dorcas nigdy w życiu na oczy nie widziała i nie miała zamiaru więcej widzieć. Świadomość do czego mogą służyć napawała ją strachem, który sprawił, że jeszcze bardziej przyspieszyła kroku. Właśnie weszła w jedną z uliczek, za którą przed chwilą zniknął Regulus. Zewsząd otoczyła ją jeszcze większa i bardziej przerażająca ciemność. Każdy milimetr, każdy kąt Ulicy Śmiertelnego Nokturnu, przesiąknięty był na wskroś czarną, bardzo czarną magią. Odruchowo mocniej opatuliła się ciepłym i miękkim płaszczem. Spojrzała w ciemnoszare niebo, z którego coraz szybciej i gęściej zaczęły spadać grube krople deszczu. Londyn dzisiejszego dnia nie obdarował ludzi piękną, letnią pogodą, wymarzoną dla zagranicznych turystów. Ulice zaczęły tonąć w deszczu, a większość ludzi pochowała się do obskurnych i wyniszczonych budynków. Dorcas krzyknęła przerażona kiedy wpadła na osobę stojąca dokładnie przed nią. Osobą tą okazała się jakaś staruszka, ubrana w wynędzniałe i pocerowane łachy. Bardzo pomarszczona twarz i siwe włosy, sprawiały, że staruszka  wydawała się osobą bezbronną i niegroźną, ale Dorcas dostrzegła w jej wyblakłych ze starości tęczówkach niesamowitą siłę, siłę niespotykaną u osób w tak podeszłym wieku. Meadowes nie wyczuwała w tej kobiecie jakiegokolwiek zła, ani choćby najmniejszego podstępu. Zdziwiła się bardzo, że ktoś taki może przebywać na ponurym Nokturnie. Staruszka spoglądała na nią w tajemniczy sposób, a jej blade i popękane usta, wykrzywił dziwny grymas. Wpatrywała się w Dorcas, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Lustrowała ją centymetr po centymetrze, jak jakiś cenny eksponat. W końcu przemówiła ochrypłym, wyniszczonym przez upływ czasu, ale silnym głosem, chwytając dłoń Dorcas w swoją pomarszczoną, ale ciepłą rękę.
- Pokochasz go całą duszą, ciałem i sercem, równie mocno nienawidząc. Będziesz gotowa poświęcić wszystko dla tego mężczyzny, nawet  oddanych przyjaciół i rodzinę, ale on wiele razy cię skrzywdzi i zrani. Spędzisz wiele bezsennych nocy na płaczu i pretensji do samej siebie. Wasza trudna miłość pełna będzie bólu, cierpienia, strachu, łez, niebezpieczeństwa, wylanej krwi, ale mimo wszystko nadal piękna, wyjątkowa i bezcenna. Wielu ludzi będzie chciało was rozdzielić. Musisz obchodzić się z nim bardzo, bardzo ostrożnie i delikatnie. Zrywać jego maskę warstwa po warstwie, aby swoją pochopnością i gwałtownością nie odstraszyć go od siebie. Jego prawdziwe ja, znajduje się głęboko i tylko ty jesteś w stanie je wydobyć. Nie uciekniesz od tego uczucia kochana, choćbyś nie wiem, jak bardzo tego chciała i pragnęła. Zawsze będzie cię prześladować, niczym najstraszliwsze koszmary nocne. Staniesz przed ciężkim wyborem i tylko od ciebie zależy ostateczna decyzja. Możesz stracić bardzo wiele, ale równie wiele zyskać. Wybierz mądrze, córko. Dorcas stała oniemiała i otępiała, a słowa przed chwilą wypowiedziane przez staruszkę boleśnie tłukły się w jej głowie, doprowadzając ją do czystego szaleństwa i zdezorientowania. Wyrwała dłoń z wątłego uścisku kobiety, nie chcąc mieć więcej do czynienia z tą szaloną i majaczącą jakieś chore brednie staruchą. Odeszła szybko, nie oglądając się za siebie, mocniej wtulając się w przemoknięty od deszczu płaszcz. Okrutna moc, siła i pewność, z jaką ta kobieta wypowiedziała te słowa, sprawiły, że była skłonna w nie uwierzyć, niczym jakaś naiwna i głupiutka nastolatka. Dlatego tacy jak ja, nie powinni odwiedzać takich miejsc, pomyślała. Naiwność i ufność jest pożywką dla wałęsających się, wzbudzających ufność ludzi. Dorcas bardzo zdziwił fakt, że ta kobieta nie zażądała pieniędzy za swoje wątpliwe usługi.
- Nie uciekniesz od przeznaczenia, ty już biegniesz mu w ramiona, nawet o tym nie wiedząc - wykrzyknęła z niespotykaną mocą staruszka, a Dorcas przyspieszyła jeszcze bardziej, teraz biegnąc już, niczym gazela, goniona przez drapieżnika, drapieżnika, który był jej nieuchronnym i niechcianym przeznaczeniem. W szalonym pędzie rozchlapywała naokoło brudne kałuże, mocząc przy tym buty i stopy. Wiedziała, że tym dziwnym zachowaniem może wzbudzić niechciane podejrzenia i zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę, ale teraz kiedy adrenalina wypełniała jej żyły, wszystko straciło jakikolwiek sens. Nie wystraszyła się samej staruszki, ale słów przez nią wypowiedzianych, które były tak mocne i prawdziwe, że aż bolesne. Bała się tych słów, sama nie wiedząc dokładnie dlaczego. Przystanęła w ciemnej uliczce, naprzeciwko sklepu Borgina i Burkes'a, aby ochłonąć, uspokoić oddech i zacząć w końcu myśleć racjonalnie. Nie przyszła na Nokturn, żeby przejmować się staruchą, ale za Regulusem Blackiem, który zniknął jej z oczu, co doprowadziło ją do jeszcze większej wściekłości. Nie dość, że była cała przemoknięta, a zimno przeszywało każdy skrawek i nerw jej ciała na wskroś, to jeszcze straciła z oczu Blacka, za którym tak usilnie podążała już od dłuższego czasu. Wszystko wina tej przeklętej staruchy, pomyślała ze złością. Wyciągnęła różdżkę z płaszcza i za pomocą zaklęcia osuszyła się nieco, ale doskonale wiedziała, że nie na długo to pomoże, bo przeklęty deszcz nie miał zamiaru przestać padać. Londyńska pogoda nigdy nie rozpieszczała jej mieszkańców, ale Dorcas kochała to miasto i nie miała zamiaru nigdy go opuszczać.  Przynajmniej zrobiło jej się nieco cieplej, a skołatane nerwy i przyspieszony oddech uspokoiły się, pozwalając jej jakoś racjonalnie myśleć. W tym momencie marzyła przede wszystkim o gorącej Whisky i ciepłym, bardzo smacznym obiedzie, zrobionym przez jej kochaną Lily. Dorcas trzymała różdżkę w gotowości, kurczowo zaciskając na niej szczupłe palce, przekonana, że Regulus jest u Borgina i Burkes'a. Wszystkie najczarniejsze typy, które mają coś do załatwienia, przychodzą najczęściej właśnie do tego podejrzanego i osnutego złą sławą sklepu. Wiedziała, że niepozorny Regulus jest bardzo niebezpieczny i nigdy nie wolno go lekceważyć, bo może zaatakować cię w najmniej spodziewanym momencie. Wiele o Blacku, dowiedziała się od jego brata, Syriusza, który mimo nienawiści do Regulusa, nigdy nie mógł odmówić mu przebiegłości, sprytu, chłodnej głowy w ciężkich i beznadziejnych sytuacjach oraz racjonalizmu. Przez brudną szybę dużego i starego sklepu, dostrzegła znajomą, chudą sylwetkę i już wiedziała, że miała całkowitą rację. Jak zwykle  przeczucie jej nie zawiodło. Pozostawało tylko czekać..
                               ~*~
   Było jej zimno, bardzo zimno. Zaklęcia ogrzewające już mało co pomagały, a ona dalej uparcie wpatrywała się w drzwi sklepu Borgina i Burkes'a. Miała już dość, ale wytrwale czekała, mając nadzieję, że za chwilę w drzwiach pojawi się wysoka sylwetka. Regulus i Borgin skierowali się jednak w głąb sklepu, żywo o czymś rozmawiając. Dorcas zerwała się na równe nogi i szybko pobiegła na tyły sklepu, trzymając w najwyższej gotowości różdżkę. Deszcz nie padał już tak mocno, jedynie delikatnie mżył, obsypując twarz delikatnymi kroplami późnego lata. Tylne drzwi otworzyły się, a z nich wyszedł eleganckim, ale pośpiesznym krokiem Regulus, naciągając szczelnie kaptur na głowę. Rozejrzał się uważnie, a kiedy dostrzegł Dorcas, obrócił się napięcie z zamiarem ucieczki.
- Stój ! - warknęła Dorcas i wymierzyła w niego swoją różdżkę. Podeszła do niego ostrożnie, jednak zachowała bezpieczną odległość dwóch metrów. Black przystanął i zaczął obracać się w jej stronę powoli, powoli, bardzo powoli, jakby doskonale wiedział, że tym sposobem jeszcze bardziej zdenerwuje i rozłości Dorcas. W końcu stanęli twarzą w twarz, mierząc się pogardliwymi i pełnymi obrzydzenia spojrzeniami. Dorcas wyczuła delikatny zapach pieprzu, drzewa korzennego, piżma, imbiru  i cygara ? Wyraźnie górował nad nią wzrostem, a z bliska wydawał się Dorcas jeszcze bardziej chudy. Mimo wszystko był przystojny, a duże, pochmurne, tajemnicze i chłodne ciemnobrązowe, prawie czarne oczy, zdobiące bladą, alabastrową twarz z lekkim zarostem, dodawały mu tajemniczości i aż prosiły się o wpatrywanie się w nie bez końca, bez opamiętania, bez zahamowań. Ciemne, lśniące niczym jedwab włosy wystające z kaptura, były idealnie proste, w przeciwieństwie do kręconych loczków i fal Syriusza. Ostre i pociągłe, arystokratyczne rysy twarzy, dodawały mu powagi i sprawiały, iż każdy doskonale wiedział, że ma do czynienia z kimś ważnym i poważanym. Wąski, prosty nos oraz pełne, idealnie wykrojone bladoróżowe wargi, wykrzywione w ironicznym i lekceważącym uśmiechu, niejednej młodej czarownicy mogłyby zawrócić w głowie. Szczupła, ale silna sylwetka i ten specyficzny, jakby leniwy, ale elegancki, kokieteryjny i wyniosły chód. Piękna, bardzo blada cera bez żadnej, nawet najmniejszej skazy. Silne, męskie dłonie o długich i zgrabnych palcach, idealnych do grania na fortepianie. Na serdecznym palcu prawej ręki, widniał rodowy pierścień Blacków. Wyglądał niczym młody bóg z obrazów znanych i cenionych malarzy. Jednak najpiękniejsze były w nim oczy. Duże, skrywające wiele tajemnic, inteligentne, niezgłębione, niezdobyte, zimne, mroczne, opanowane, a jednocześnie wzburzone niczym ocean podczas straszliwego sztormu, żelazny mur jego duszy. Tak w skrócie można by opisać wygląd Regulusa Arkturusa Blacka. Dorcas pierwsza przerwała to dziwne połączenie, które wytworzyło się między nimi, nadal jednak odczuwała palącą intensywność jego wzroku na sobie. Na Merlina, nawet Syriusz nigdy tak na nią nie patrzył... W ten cholernie intensywny i badawczy sposób. Pokonała ostatnią dzielącą ich granicę i przyłożyła mu różdżkę do gardła. Stał jakby nigdy nic, a jego usta, oczy, cała postawa śmiały się z niej kpiąco i szyderczo. Poczuła się dziwnie żałosna i bezbronna, ale jeszcze mocniej wbiła różdżkę w gardło Regulusa. Miała ogromną ochotę przebić mu szyję na wylot, patrzeć jak cierpi i skomli o litość, zetrzeć mu z ust ten przebiegły i kpiący uśmieszek. Jeszcze intensywniej poczuła jego specyficzny zapach. Mimowolnie zaciągnęła się mocniej, wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi. Płuca wypełnił jej palący i grzeszny zapach. Gardło paliło ją żywym, piekielnym ogniem, na języku miała jego woń. Czuła się tak dobrze i błogo, że zapomniała o całym świecie. Na ziemie ściągnął ją dopiero sztywny i głęboki głos Regulusa.
- Kochanica mojego braciszka - zaśmiał się szyderczo. Czego ode mnie chcesz ? Zadrżała, gdy jego wibrujący głos wypełnił jej ciało. Nie miała zamiaru uświadamiać go, że od bardzo dawna nie jest już z Syriuszem. Teraz miała do załatwienia o wiele większą i ważniejszą sprawę. Musiała zaspokoić swoją ciekawość.
- Czego szukałeś u Borgina i Burkes'a, bo chyba nie powiesz mi, że przyszedłeś tu na popołudniową herbatkę ? - wysyczała i zbliżyła twarz do jego twarzy. Z tak bliskiej odległości jego oczy miały jeszcze bardziej intensywną i hipnotyczną barwę. Oddech stał się tak mocny, że można było oszaleć. Dzieliło ich najwyżej pięć centymetrów, może mniej. Jeśli on chce grać w tą grę, to ona pokaże mu, że z nią nie wygra, nie ugnie się przed nim. Trafił na równie silnego i przebiegłego przeciwnika. Odsunęła się od niego i uśmiechnęła się szeroko, nadal wbijając różdżkę w jego gardło, jednak Regulus nie dał zbić się z tropu.
- Śledziłaś mnie - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Pytam się ostatni raz. Czego szukałeś u Borgina i Burkes'a, śmieciu - szarpnęła go za poły płaszcza, powoli tracąc nad sobą kontrolę.
- Jeśli myślisz, że cokolwiek ci powiem, to jesteś w błędzie, zdrajczynio własnej krwi - zaśmiał się pogardliwie, a jego oczy patrzyły na nią z obrzydzeniem. Mżawka ustąpiła, a zza ołowianych chmur nieśmiało wyglądało słońce.
- Jeśli nie po dobroci, wyciągnę to z ciebie siłą. Mam swoje bardzo skuteczne i wypróbowane sposoby, arystokratyczny dupku - wycedziła groźnie, a różdżka zaczęła ją palić, jakby czekając na niewypowiedziane jeszcze zaklęcie. Spojrzał na nią z nieukrywanym rozbawieniem i odwrócił się z zamiarem ponownej ucieczki. Dorcas postąpiła odruchowo. Złapała jego prawą dłoń i szarpnęła na tyle mocno, by odwrócił się z powrotem w jej stronę. Jednego była zdecydowanie pewna. Gdyby naprawdę chciał już dawno by uciekł. Doskonale wiedziała, że jest potwornie inteligentny, a teraz pewnie tylko czeka na odpowiedni moment żeby ją zaatakować. Jego dłoń była bardzo zimna, przywodziła na myśl rękę trupa, który jest obojętny i nieczuły na cały otaczający go świat, zamknięty w sobie i niedopuszczający do siebie nikogo, inteligentny i niebezpieczny samotnik. Skóra w dotyku była aksamitna, gładka i miękka, zupełnie inna niż gorąca, szorstka i twarda skóra Syriusza. Stali tak mierząc się spojrzeniami, walcząc bez słów, żadne nie chciało się poddać, żadne nie chciało dać za wygraną. Dorcas nie wytrzymała tych kumulujących się emocji i rzuciła zaklęcie. Wiązka światła uderzyła prosto w pierś Regulusa, nawet się nie bronił. Siła zaklęcia odrzuciła Blacka na przeciwległą ścianę, mocno go przy tym obijając. Kaptur spadł mu z głowy, ukazując rozcięcie powyżej brwi. Krew wyraźnie odznaczająca się na tle bladej skóry, płynęła cienkim strumykiem, wzdłuż policzka. Posoka spływająca po jego twarzy i ten chytry, ironiczny i jakby znudzony uśmieszek, zdobiący jego twarz, jeszcze bardziej ją rozłościły i zadziałały jak płachta na byka. Dorcas nie miała najmniejszych wątpliwości, że w tym momencie mogłaby go bardzo, ale to bardzo mocno pokiereszować. Musiała od niego wyciągnąć czego szukał u Borgina i Burkes'a. Przeczucie mówiło jej, że nie mogła to być jakaś błachostka.
- Osoba, która niegdyś uratowała mi życie, teraz chce je odebrać ? Cóż za ironia losu, nieprawdaż ? - zaśmiał się ponuro i wstał z dziecinną łatwością, jakby zaklęcie rzucone przez Dorcas nie zrobiło na nim nawet najmniejszego wrażenia. Meadowes nadal stała pewnie, z różdżką wycelowaną w wyraźnie rozbawionego Blacka. Działał jej na nerwy, podnosił ciśnienie i doprowadzał do szału. Najwyraźniej to było wspólną cechą obu braci Black.
- Mogłam cię wtedy zrzucić z wieży astronomicznej, a jednak cię uratowałam. Nawet nie wiesz, jak cholernie tego żałuję. Gdyby nie ja już dawno gryzłbyś ziemię. Może powinnam była pozwolić ci się zabić - wysyczała, wkładając w te słowa mnóstwo jadu. Na pozbawionej emocji twarzy Regulusa, pojawiła się subtelna, prawie niezauważalna zmiana. Trafiłam w czuły punkt, pomyślała.
- Nie zrobiłabyś tego, nie dałabyś mi się zabić. Jesteś zbyt szlachetna i dobra. To was gubi, Gryfoni. W tych czasach nie ma miejsca na litość, słabość, wyrzuty sumienia czy sprawiedliwość. Teraz żeby przetrwać, należy patrzeć wyłącznie na siebie i swoje dobro, wyłączyć człowieczeństwo. Każdy z nas jest kowalem własnego losu. Wy Gryfoni tego nie rozumiecie. Honorowość, sprawiedliwość i poświęcenie, tylko was niszczą i osłabiają. Ilu z was zginęło poświęcając się w imię dobra ? Czy naprawdę było warto ? - powiedział zdecydowanie, jakby z nutką pogardy.
- Jesteśmy tym, kim wybieramy być. Tylko od nas samych zależy jaką drogą podażymy. Tchórzy na tym świecie jest mnóstwo. Brak odwagi, honoru czy nawet szacunku do samego siebie, to właśnie cechuje prawdziwych tchórzy. Ich jedynym celem jest schować się w mysiej dziurze i przeczekać z nadzieją na uratowanie własnej skóry. Czy uważasz, że to jest właściwe ?  Czasami trzeba przestać myśleć tylko o własnym bezpieczeństwie. Czasami trzeba pomyśleć o większym dobru. Może i jesteśmy naiwni, ale lepiej być naiwnym niż takim słabym tchórzem i egoistą, jak ty Black. Nasza siła leży w odpowiedzialności i pomocy innym, ale ty tego nigdy nie zrozumiesz.
- Drętwota - wrzasnęła z całej siły. Zaklęcie przecięło miejsce, w którym przed chwilą stał Regulus i uderzyło w ścianę z potworną siłą i hukiem. Przebiło ją na wylot, pozostawiając po sobie jedynie kupę gruzu i kurzu. Ziemia zastrzęsła się niebezpiecznie, jakby złowrogo. Pył drażnił oczy i płuca, powodując ostry i niepohamowany napad kaszlu oraz piekące łzawienie. Kurz opadł tak szybko, jak się pojawił. Dorcas rozglądając się na wszystkie strony, szukała wzrokiem Regulusa. Nigdzie go nie było, rozpłynął się niczym duch. Na tyłach sklepu zaczęli się pojawiać pierwsi gapie, zaalarmowani głośnym hukiem.
- Wstrętny, nędzny tchórz. Syriusz miał rację, jego brat to perfidna gnida - wysapała ze złością, teleportując się jednocześnie do Doliny Godryka. Musiała z kimś porozmawiać i to koniecznie, a jej kochana Lily idealnie się do tego nadawała.
                          
                               ~*~
   - Czy ty do reszty zwariowałaś ?! - wykrzyknęła ze złością Lily, patrząc dzikim wzrokiem na Dorcas. - Udałaś się na Nokturn, nikogo o tym nie informując. Jeśli coś by ci się stało, nawet nie wiedzielibyśmy gdzie cię szukać ! Co cię podkusiło żeby śledzić tego Blacka ? - wysapała oskarżycielskim, a zarazem opiekuńczym tonem, siadając na kanapie obok Dorcas. Sięgnęła po Whisky i umoczyła w niej z ulgą usta. Meadowes wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w kryształowy kieliszek wypełniony Ognistą, opatulona puchatym i miękkim kocem. Pamiętała jakby to było dziś, kiedy po raz pierwszy napiła się Ognistej. Razem z Syriuszem opróżniła całą butelkę grzesznej i zakazanej dla nieletnich Whisky, a że miała wtedy słabą głowę, to upiła się w sztok. Jednak to nie zabroniło jej wraz z Syriuszem zdemolować połowę lochów w Hogwarcie. Doskonale zachowała w pamięci obraz Filcha, goniącego ich przez połowę zamku, rzucającego pod nosem jakieś groźby i przekleństwa. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie tych beztroskich chwil, których tak bardzo mocno jej brakowało. Na stoliku stał ciepły i pożywny obiad, własnoręcznie, bez pomocy magii przygotowany przez Lily.
- Jestem głupia - stwierdziła, wypijając jednym haustem całą zawartość kieliszka. Bursztynowy płyn przyjemnie rozlał się po ciele, zostawiając po sobie ciepło i błogość. Gardło zapiekło ją boleśnie.
- Nie zaprzeczę, a teraz jedz, bo wystygnie - uśmiechnęła się rudowłosa, wybuchając głośnym, dźwięcznym śmiechem. Meadowes zawtórowała jej, a piękny dom w Dolinie Godryka, wypełnił się radością i szczęściem.
- Powiedz mi dokładnie, co się tam wydarzyło. Dorcas w skrócie opowiedziała Lily o wszystkim, co stało się na Nokturnie. Nie pominęła niczego.
- Oszukała cię. Dziwię się tylko, że nie wzięła pieniędzy - stwierdziła rzeczowo, opróżniając kieliszek.
- Cholernie dziwna baba, ale tak mną zakręciła, że byłam gotowa uwierzyć w każde jej słowo. Ugryzła kawałek pieczonej kaczki, delektując się jej delikatnym i aromatycznym smakiem oraz zapachem.
- To jest rewelacyjne Lily. Jesteś zdecydowanie lepsza od skrzata domowego, który żeby przygotować takie cudeńko, musi skorzystać z magii.
- Dziękuję, kochana. Jestem do twoich usług - uśmiechnęła się promiennie, ukazując rządek białych zębów.
- Dziwny jest ten brat Syriusza - kontynuowała. - Jestem zła, że nie wyciągnęłam od tej gnidy, czego szukał na Nokturnie.
- Może załatwiał coś dla... - Lily gwałtownie urwała, jakby uświadamiając sobie coś strasznego. Dorcas zamarła z widelcem przy buzi.
- Dla kogo ? - spytała z nieukrywaną ciekawością, domyślając się co chce powiedzieć przyjaciółka.
- No wiesz.. Syriusz mówił, że jego brat od zawsze miał zapędy na Śmierciożerce. Interesował się wszystkim, co dotyczyło Voldemorta. Może on rzeczywiście dołączył do...
- Nie - przerwała jej zdecydowanie. - Wątpię żeby ktoś taki jak on został jego sługusem. Jest na to zbyt... - zamyśliła się, dłubiąc bezmyślnie widelcem w kaczce - zdecydowanie zbyt słaby.
- Nie masz pewności, przecież nie znasz go dobrze. Wszystko, co o nim wiemy, to tylko słowa Syriusza, a doskonale wiesz jakie są między nimi relacje.
- Gdzie masz swojego Gumochłona ? - zapytała Dorcas, zmieniając szybko temat rozmowy. Nie chciała więcej poruszać tego tematu.
- James jest na szkoleniu. Powinien niedługo wrócić - stwierdziła, patrząc nerwowo za okno. Czerwona kula chowała się za horyzontem, malując obłoki świetlistymi i barwnymi refleksami. Niebo zabarwiło się soczystą czerwienią i pomarańczą. Końcówka wakacji i lata. Tak bardzo chciałaby wrócić do Hogwartu na kolejny rok nauki..
- Nie boisz się o niego ? Ostatnio ginie bardzo wielu doskonałych i znakomitych aurorów. Pewnie pamiętasz Cindy Stones.. Nie zostało z niej praktycznie nic, jedynie kawałek ucha, a była jednym z najlepszych znanych mi aurorów, zaraz po niezniszczalnym Moody'm.
- Teraz nigdzie nie jest już bezpiecznie, Dorcas. Gdybym miała patrzeć na to w ten sposób już dawno bym ześwirowała. James od zawsze marzył o pracy aurora, a ja nie mam zamiaru go przekonywać, żeby porzucił swoje marzenia. Doskonale wiem, że zrobiłby to dla mnie, ale nie miałabym serce spojrzeć mu później w twarz - westchnęła przeciągle, nalewając sobie kolejną porcję Ognistej.
- Ale doskonale znasz ryzyko. Dobrze wiesz, że może nadejść taki dzień, że James już nie wróci..
- Wiem, Dorcas. Jestem tego w pełni świadoma - skuliła się, jakby odganiała od siebie taką możliwość. - Ale James jest silny. Jestem pewna, że kiedy skończy się to trzyletnie szkolenie, zostanie wspaniałym aurorem - stwierdziła dobitnie, kończąc tymi słowami trudny temat.
- Wrócisz do Munga ? - zapytała z ciekawością Dorcas.
- Jeszcze nie wiem, ale jeśli tak, to  dopiero gdzieś za dwa, trzy miesiące, jeśli mnie oczywiście przyjmą z powrotem.
- Ciebie, która zna się na uzdrawianiu jak nikt inny, mieliby nie przyjąć z powrotem ? Każdy chciałby mieć w swoich szeregach, tak utalentowaną osobę, jak ty, Lily. Nie znam nikogo, kto znałby się na uzdrawianiu tak dobrze, jak ty. W tym samym czasie, dało się słyszeć trzask przekręcanego klucza i otwierające się drzwi wejściowe. Po chwili w salonie pojawiła się rozczochrana czupryna Jamesa Charlusa Pottera. Podszedł szybkim krokiem do rudowłosej i złożył na jej ustach krótki, ale pełen tęsknoty, słodki pocałunek.
- Witaj skarbie, tęskniłem - spojrzał Lily głęboko w zielone oczy, jakby jej nie widział przez bardzo długi czas. Niesamowite jak oni bardzo się kochają. Dorcas nigdy by się do tego nie przyznała, ale czasami zazdrościła pannie Evans, tak oddanego i zapatrzonego w nią chłopaka.
- Cześć, Czarna. Fajnie, że wpadłaś, bo jest dzisiaj, co świętować - uśmiechnął się, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki jakąś kopertę.
- Cześć, Gumochłonie - odpowiedziała mu zadziornie Dorcas, posyłając huncwocki uśmiech. James podał Lily ładnie ozdobioną kopertę, a ta patrząc mu w oczy, otworzyła ją ostrożnie z lekkim wahaniem.
- Nie wierzę ! - wrzasnęła głośno, zrywając się z kanapy. - Zaproszenie na ślub Alicji i Franka !
- Co ? - zapytała ze zdziwieniem Dorcas. Wstała z kanapy i spojrzała zaciekawiona przez ramię przyjaciółki.
- W końcu. Od tak dawna pragnęli tego ślubu, a teraz ich marzenie się spełni. Uroczystość odbędzie się dokładnie za miesiąc. Zawsze wiedziałam, że to Alicja, jako pierwsza z nas wyjdzie za mąż.
- Ciekawe, która będzie następna -  Dorcas spojrzała znacząco na rudowłosą.
- Dla twojej wiadomości Dorcas, ja nie dostałam jeszcze nawet pierścionka zaręczynowego - spojrzała lekko zawiedzionym wzrokiem w stronę Jamesa, który speszył się nieco.
- Dlatego trzeba to oblać - stwierdził Potter, który widząc, że wszedł na grząski grunt, zręcznie zmienił temat. - Przyjdzie Syriusz, Remus, Ann, Marlena, no i oczywiście nasze gołąbeczki, Frank i Alicja. Dzisiaj Frank osobiście wręczył mi zaproszenie, a ja postanowiłem, że z okazji tego ważnego wydarzenia, urządzimy małą imprezę. Wskoczył na stół i zaczął tańczyć, fałszując przy tym niemiłosiernie.
- Będzie ! Będzie zabawa ! Będzie się działo ! I znowu nocy będzie mało. Będzie głośno, będzie radośnie. Znów przetańczymy razem całą noc.
- Złaż z tymi brudnymi buciorami z tego stołu !
- No już, już kochanie - zaśmiał się, jednocześnie przyciągając Lily do siebie. Teraz oboje stali na stole, wpatrując się w siebie pożądliwie i zachłannie. Pocałowali się namiętnie, żarliwie i z pasją, jakby za chwilę miał skończyć się świat. Miłość biła od każdego skrawka ich ciała, jak nigdy niegasnący, świetlisty płomień. Dorcas poczuła się niezręcznie i miała wielką ochotę, jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca.
- Ekhm, przepraszam, że przeszkadzam, ale.. James i Lily oderwali się od siebie gwałtownie i spojrzeli zdezorientowani na Dorcas, przypominając sobie, że jednak nie są sami. Zachichotali jak małe dzieci i zaskoczyli ze stołu trzymając się za ręce. James złapał Lily w pasie i okręcił dookoła, jak małą dziewczynkę.
- Zaraz wracam dziołchy - wykrzyknął, kierując się tanecznym krokiem w stronę kuchni.
- Wariat - uśmiechnęła się promiennie, siadając ponownie na kanapie. Położyła głowę na ramieniu Dorcas i wtuliła się w nią ufnie. Meadowes wyczuła, tak dobrze jej znany zapach dzikiego bzu, którym od kiedy pamięta, Lily zawsze pachniała. Jej włosy przyjemnie łaskotały szyję. Brązowowłosa zatopiła dłoń w bujnej rudej czuprynie panny Evans. Płomienne fale, były miękkie i sprężyste w dotyku.
- Wiesz co, Dorcas. Czasami tęsknię za tym, co było i już nie wróci.
- Każdy z nas tęskni. Czasami chciałabym cofnąć czas, zatonąć we wspomnieniach, ale wiesz doszłam do wniosku, że... Dorcas spojrzała za okno. Słońce właśnie schowało się za horyzont, obwieszczając koniec dnia. - Że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Błogą ciszę przerwała sowa dobijająca się uparcie do okna. Lily wstała leniwie, z wyraźnym ociąganiem i wpuściła zwierzę do środka. Przewertowała szybko gazetę, którą przyniosła sowa, a na jej czole pojawiła się bruzda, która z każdą kolejną chwilą coraz bardziej się pogłębiała.
- Dziwne..
- Co jest takiego dziwnego ?
- W Proroku nie piszą nic o zabójstwach i atakach na mugoli i mugolaków. Nie chcę mi się wierzyć, że wszystko raptownie ustało. Na pierwszej stronie informują o zbliżającym się ślubie dwójki aurorów, Alicji i Franka, a na czwartej.. Sama spójrz - podała gazetę Dorcas, a ona przyjęła ją z dużym zaciekawieniem i zainteresowaniem. Zapisany małym, cienkim druczkiem napis, głosił:
Tajemnicze zdarzenie na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu
  Dzisiejszego dnia, w późnych godzinach popołudniowych, miało miejsce bardzo dziwne zdarzenie. Na jednej z uliczek Śmiertelnego Nokturnu, na tyłach sklepu Pana Borgina i Burkes'a, doszło prawdopodobnie do bójki, między dwójką młodych czarodziejów. Świadkowie tego zdarzenia twierdzą, że z tego miejsca dochodziły krzyki kobiety oraz potworny huk. Jeśli wierzyć słowom świadków z miejsca walki zostały tylko gruzy. Niestety nie udało się zidentyfikować tożsamości dwójki czarodziejów. Wiadomo jedynie, że w tajemniczym zdarzeniu brali udział kobieta i mężczyzna.
Dla Proroka Codziennego
Grace Bailey

- Zrobiłam zdecydowanie za dużo szumu - stwierdziła Dorcas, delektując się wybornym smakiem Ognistej Whisky.
- Dorcas ?
- Tak, Lily ?
- Wydaję mi się - zaczęła ostrożnie, ważąc każde słowo - że Voldemort przejął ministerstwo, a jeśli jeszcze tego nie zrobił, to w każdej chwili możemy spodziewać się ataku z jego strony. Musimy go powstrzymać za wszelką cenę.

Mam nadzieję, że te długie, szczegółowe i dokładne opisy, Was nie zanudziły ;). Do napisania !
Czarna Róża